piątek, 10 maja 2013

Devil's Soul XVII

Hello everyone! Nasze opowiadanie zbliża się do końca. Tsuki jak zwykle narzeka, ale nie przejmujmy się. :) Mamy nadzieję, że podobało wam się... bardziej niż nam. Żart. Oprócz tego rozdziału, planujemy jeszcze jeden w stylu epilogu or something like that. To tyle. Piąteczka i zapraszam do czytania!  
_________________________________________________________________

Usłyszał krzyki. Próbował ukryć się przed tym, jednak rozbrzmiewały nawet w jego głowie. Wyślizgnął się cicho na korytarz, starając się opanować kotłującego się w jego duszy demona.
Wiesz, że tego chcesz. Taki spragniony i słaby. Tak stęskniony. Dam ci co tylko chcesz.
Syczący głos rozbrzmiewał w jego głowie. Próbował go nie słuchać, jednak z każdym zdaniem czuł coraz większe zawroty głowy. Coraz mniej panował nad swoim ciałem. Zatrzymał się, próbując nabrać oddechu. Usłyszał hałasy z korytarza, a zaraz potem czyjaś ręka schwyciła go za przegub, wciągając do pokoju, którego nawet nie zauważył. Niemal krzyknął, ale z jego ust wydobył się obcy śmiech. Poczuł uderzenie na policzku i otrzeźwiał nieco.

Na początku zobaczył tylko niebieskie oczy, po czym uświadomił sobie, że stoi przed nim jedyna kobieta ze starszyzny, pomijając oczywiście jego ciotkę.
-Co się dzieje? – zapytał. Jedyne co uzyskał w odpowiedzi to karcące spojrzenie. Kobieta przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę. Nie przeszło mu nawet przez głowę, żeby jej nie posłuchać. Zimne, niebieskie oczy wwiercały w niego swoje spojrzenie.

***

-Co się dzieje?! – Luka usłyszał krzyk rudowłosego, rozmyty w powietrzu poprzez inne hałasy. Błyskawice, ulewny deszcz i trzęsienie ziemi. Wszystko naraz niemal rozsadzało hałasem głowę wampira. Opadł na kolana, rozglądając się na tyle ile mógł. Nie widział już rudowłosego, raz po raz słysząc tylko jego niewyraźne krzyki. Otoczenie spowiła ciemność tak głęboka, iż Luka nie widział nawet dłoni, która trzymał przed twarzą.
Nagle wszystko stanęło. Deszcze poleciał w górę, tak jak błyskawicę, a ziemia znów się zasklepiła. Widok był zapierający dech w piersiach i przez chwilę Luka zapomniał, że znajduje się w przedsionku piekła. Ocknął się dopiero gdy zobaczył smukłą figurę, stojącą parę metrów przed nim. Rudowłosy był już bliżej, klękając przed postacią. Luka widział doskonale z kim ma do czynienia, dlatego tym bardziej zszokowało go zachowanie rudowłosego. Nie spodziewał się, że to jakiś wyznawca kultu szatana. Podszedł bliżej. Patrząc na postać, nie był pewien co widzi. Za jednym razem był to piękny młodzieniec o rozłożonych białych skrzydłach, chwilę potem monstrum z piekła rodem, od którego spalonego ciała, odchodziły płaty skóry, a po skrzydłach został jedynie szkielet. I nie chodziło o to, że wizerunek się zmieniał. Luka czuł się jakby widział te dwie formy jednocześnie. Jedna na drugiej. Choć to też niezbyt trafne określenie, ponieważ żadna nie była na wierzchu. Koegzystowały jak dwie strony tej samej monety.
-Zabij go. – usłyszał cichy szept, rozchodzący się po całej pustyni, po czym zobaczył jak rudowłosy podnosi się z piasku i odwraca w jego stronę. Oczy chłopaka wyprane były z wszelkich emocji i jakkolwiek irracjonalne się to zdaje, przeraziły Lukę bardziej iż sam Lucyfer, stojący z tyłu.

***

Bastien obudził się w ciasnym pomieszczeniu. Nie pamiętał żadnej walki, żadnej napaści, nic co świadczyło by o tym, iż został porwany. A jednak był w niewoli. Utwierdził się w tym przekonaniu, próbując wyjść z ciasnej celi, w której poza metalową pryczą nie było nic. Walenie w drzwi również nie przyniosło rezultatów. Czarnowłosy siadł zrezygnowany na prowizorycznym łóżku, nie chcąc nawet zastanawiać się jak do tego doszło. Nagle jego ciało opanował tak niewyobrażalny ból, że mężczyzna krzyknął na całe gardło, zwijając się w konwulsjach. Prze jego oczami zapanowała ciemność głębsza niż w najczarniejsza noc.

***

-Co się dzieje? – powtórzył Cyprien, tym razem ciszej.
-Co się dzieje? Apokalipsa, durniu. To się dzieje. – kobieta westchnęła nerwowo, opierając się o kant stołu.
-Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to przez to, że zabiłem swoją matkę.
-Nie, oczywiście, że nie, ale to dość poważnie pokrzyżowało nasze plany.
-Wiedzieliście o tym? – blondyn spojrzał niedowierzająco w niebieskie oczy kobiety.
-Oczywiście, że tak. – potwierdziła dość nonszalancko, jak na znaczenie jej słów.
-Oczywiście, że… Wiedzieliście o apokalipsie i nie zamierzaliście nikomu o niej powiedzieć?! – wybuchnął, bardziej spanikowany niż zdenerwowany w tej chwili.
-A co mieliśmy powiedzieć? „Dzień dobry wszystkim, przygotujcie się na koniec świata”? No chyba nie bardzo. – zaśmiała się, przeczesując dłonią swoje długie włosy. Cyprien widział krople potu na jej skroniach, zaciskane panicznie powieki, nerwowe ruchy i wiedział, że kobietę męczy to samo co jego. To samo co wszystkich, ale jakimś cudem oni jeszcze nie zamienili się w żądne krwi potwory.
-Nie na długo. – powiedziała, jak gdyby odpowiadając na myśli blondyna. Ten spojrzał na nią, w zaskoczeniu odsuwając się o parę kroków. – My niebiescy tak mamy. Jeśli poćwiczymy.
-To co robimy?
-Nie wiem. – odpowiedziała kobieta po chwili ciszy. – Znasz jakiś sposób na zabicie diabła?
-Nie bardzo. – przyznał, oddychając ciężko.
-No to mamy problem.

***

Obudził się, nie wiedząc co się dzieje. Nie był już w ciasnej celi, tylko w zwykłym pokoju. Pod ścianą stało normalne łóżko, na podłodze leżał miękki, gruby dywan, a jedne z drzwi prowadziły do przestronnej łazienki. Bastien nie miał jednak siły się nad tym zastanawiać, wciąż wstrząsany dreszczami i męczony potężnym bólem głowy. Wszystko było zamazane i kiedy zwinął się na powrót w łóżku, ściany kręciły się jak, na karuzeli. Zauważył jednak brak okien, zanim znów zapadł w niespokojny sen.

***

-Gdzie idziemy? – spytał po raz kolejny Cyprien. Znów czuł się jak wtedy, kiedy jego ciotka prowadziła go do starszyzny. Zastanawiał się nad tym, jak dziwnie potoczyły się wypadki. Jak to wszystko miało sprowadzać się tylko do pokoju i tego, by znowu był z Bastienem. Teraz nawet nie wie, czy mężczyzna żyje. Wziął głęboki oddech, nie chcąc dać opanować się uczuciu tęsknoty jakie nim ogarnęło i znów skupił się na drodze przed sobą. Kobieta ciągnęła go jednym z korytarzy, jakich było tu pełno. Cała baza starszyzny, to było jedno wielkie podziemie. Ten jednak korytarz wyglądał na dawna nieużywany. Kurz, który unosił się w powietrzu przysparzał ich oboje o uporczywy kaszel, a brak oświetlenia sprawiał, że Cyprien potykał się co chwila. Gdy zobaczył schody w dół, zdziwił się, że można iść jeszcze głębiej, a tym bardziej, gdy schody zaprowadziły ich do starej, metalowej windy, do której nikt o zdrowych zmysłach by nie wsiadł. Blondyn został jednak wepchnięty o urządzenia, które zaraz potem zaczęło obniżać się z przeraźliwym zgrzytem. Jechali niżej, niżej i niżej, aż zatkały mu się uszy.
Zanim dotarli na dół, Cyprien miał wrażenie, że minęła przynajmniej godzina. Wysiedli w szerszym, dobrze utrzymanym korytarzu. Pochodnie, na ścianach paliły się kopcącym ogniem, dym jednak ulatywał do wentylacji nad każdą z nich. Ściany i podłoga wyłożona była jakimś jasnym kamieniem, co odejmowało pomieszczeniu trochę mroku. Po obu stronach korytarza co jakiś czas pojawiały się drewniane drzwi. Cyprien znów poczuł ogromny ból głowy i musiał oprzeć się o ścianę.
-Gdzie jesteśmy? – zapytał, a kobieta spojrzała na niego z uśmiechem.
-W bezpiecznym miejscu.
Cyprien miał dość jej lakonicznych odpowiedzi. Odkąd doszli do wniosku, że nie umieją zabić diabła, kobieta nie odzywała się do niego. Bite trzy dni ukrywali się, żywiąc się własna krwią i czekając aż ogarnięte żądzą mordu demony powybijają się nawzajem. Kiedy już wszystko ucichło, ona bezceremonialne zaprowadziła go do podziemia w podziemiu i nawet nie chce powiedzieć gdzie, do cholery, się znajdują. Blondyn znów poczuł zawroty głowy i usiadł pod ścianą, chowając głowę między kolanami.
-Wstawaj. Jeszcze nie jesteśmy na miejscu.

***

-Nie słuchaj go. – wyszeptał niebieskooki, widząc zbliżającego się w jego kierunku chłopaka. Bał się patrzeć w jego zimne oczy, których spojrzenie nie wyrażało nic poza niezaprzeczalną uległością. Luka za to skierował spojrzenie w kierunku postaci Lucyfera. Nie mógł powiedzieć, że jego twarz wyrażała więcej emocji, niż puste oblicze rudowłosego.
Chciał zawołać chłopaka po imieniu, licząc, że to obudzi w nim resztkę człowieczeństwa, o ile coś takiego pozostało w ogóle w którymkolwiek z ich rasy, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu i szczerze mówiąc nie był pewny, czy zna jego imię.
-Zabij. – po pustyni znów potoczył się cichy, lecz doskonale słyszalny szept. Luka ujrzał błysk słońca odbity w ostrzu, które z nikąd pojawiło się w dłoni rudowłosego i była to ostatnia rzecz jaką zobaczył w życiu. Potem została już tylko ciemność.

***

-Trzeci pokój na lewo. – powiedziała kobieta, na co Cyprien zmrużył brwi. Znajdowali się teraz w podobnym do pierwszego korytarzu. Różnicą był tylko rozwinięty na podłodze dywan.
-Czemu akurat ten? – zapytał, rzucając w jej stronę przepełnione ciekawością spojrzenie. Idąc tutaj, przeżył już dużo zaskoczeń. Dałby sobie głowę uciąć, że zza niektórych drzwi słyszał ludzkie głosy i że raz zobaczył znikającą za zakrętem sylwetkę. Kobieta, tak jak w tamtych przypadkach, spojrzała na niego sceptycznie i powiedziała tylko:
-Wchodź.
Cyprien podszedł powoli do drzwi, chwytając za klamkę. Jeszcze raz spojrzał w oczy kobiety, ale jej oblicze nadal nie wyrażało niczego szczególnego.
Kiedy wszedł do pokoju nie było w nim nic niezwykłego. Brak okien jak w całym podziemiu, dywan taki sam jak w korytarzu, parę mebli i łóżko. Jego wzrok przykuł ktoś leżący na łóżku. Czarne, długie włosy zakrywały jego twarz, ale Cyprien poznał go niemal od razu. Zamknął drzwi i powoli podszedł do mężczyzny, jakby bojąc się, że ten wyparuje. Kucnął przy łóżku, opierając łokcie na pościeli. Nie wiadomo czemu, uświadomił sobie, że już nie boli go głowa. Delikatnie odgarnął kosmyk włosów z czoła mężczyzny, uśmiechając się, gdy Bastien schwycił przez sen przegub jego ręki.
-Cyprien? – szepnął, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. Blondyn również podniósł się z klęczek, siadając obok bruneta i obejmując go w talii. Zatopienie w jego ciepłym uścisku, rozluźniło wszystkie mięśnie młodego księcia.
-Gdzie jesteśmy? – doszedł go zachrypnięty głos mężczyzny.
-W bezpiecznym miejscu.
-Bezpiecznym? – brunet spojrzał w czerwone oczy kochanka, mrużąc podejrzliwie brwi. – Bezpiecznym przed czym?
-Przed końcem świata? – odpowiedział niepewnie blondyn, po czym, nie chcąc odpowiadać na dalsze pytania, złączył ich usta namiętnym, stęsknionym pocałunkiem, który zdawał się im być powrotem do domu.
Nie potrzebowali więcej żadnych słów. Cyprien poczuł na ramieniu mocną dłoń bruneta i jego ciało samo podążyło na łóżko. Nie chciał mrugać w obawie, że wszystko to zniknie. Że znów znajdzie się w ciemnym pokoju, chowając się przed żądnymi krwi demonami. Dłońmi badał każdy centymetr ciała Bastiena, jednak tęsknota za jego ciałem była przytłaczająca. Czuł własne serce bijące szybko i głośno, tak głośne, że miał wrażenie, ze ten dźwięk słychać nawet za ścianami pokoju. Bastien położył go na plecach. Urywany, ciepły oddech łaskotał szyję blondyna, wprawiając jego ciało w drżenie.
-Skoro to koniec świata, trzeba uczcić ostatnią noc na Ziemi. – szepnął brunat wprost do ucha czerwonookiego. Samo to zdanie sprawiło, że na moment zaparło mu dech. Cały czas do końca nie wiedział jak zniknęło tej nocy jego ubranie. Pamiętał tylko tętno w żyłach, urywane oddechy i własne jęki.
Bastien delikatnie obcałowywał jego ciało, centymetr po centymetrze odnawiając swoje wspomnienia. Jego mocna, ale delikatnie dłonie błądziły do bokach Cypriena z czułością, jakiej blondyn nie spodziewał się u tego mężczyzny. Kiedy ich ciała złączyły się w całość, blondyn krzyknął, jednak jego usta zostały zamknięte pocałunkiem. Wpił się w niego, spragniony, wciąż nie usatysfakcjonowany, tak stęskniony dotyku ukochanego mężczyzny. Doszli razem w symfonii miłosnych jęków i urwanych oddechów, obejmując się ramionami.
Minął jakiś czas zanim mogli znów spokojnie mówić. Cyprien ułożył głowę na ramieniu Bastiena, bawiąc się jego dłonią w roztargnieniu.
-Myślisz, że już się skończył? – zapytał czarnooki, przerywając ciszę, która nastała między nimi.
-Co? – blondyn podniósł głowę, wpatrując się w oczy swojego kochanka.
-Świat.
Cyprien westchnął cicho, powracając do poprzedniej pozycji i szepnął cicho:
-Może. A co?
-Będziemy musieli stworzyć nowy.
Z ust blondyna wyrwał się delikatny chichot, po czym czerwonooki uniósł ponownie głowę i złożył na ustach Bastien delikatny pocałunek.
-Będziemy musieli.

***

Ziemię pochłonęło białe światło, wypalając wszystko co zostało do wypalenia. Horyzont zatrząsł się, a niebo pękło na pół, tak samo jak ziemia. Ogromny huk, ogłuszył wszystkich, którym jeszcze pozostały uszy, a zielonooki ksiądz zmówił w śniegu swój ostatni różaniec, klęcząc nad zimnym ciałem młodzieńca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz