Kochane
diablątka, wampirzątka, anielątka, whateverątka (niepotrzebne skreślić). Przed
wami nowy, zupełnie niesamowity i odpicowany kolejny, bóg i Tsuki wie który,
rozdział naszego opowiadania. Tak, z niego akurat jestem dziwnym trafem dumna,
ale to nie zawsze dobrze wróży. I właściwie zostałam zmuszona do pisania tego
początku będąc pod wpływem substancji psychoaktywnych (czytaj: 2 litrów coli),
więc nie wiem co piszę. To by było na tyle. Pa!
Zapraszamy
do czytania i zostawiania komentarzy!
________________________________________________________________
Narracja Bastiena
-Cyprien!
Cyprien! – krzyknąłem, goniąc po korytarzu w rozchełstanym szlafroku. Ja
rozumiem, że więźniowie z natury chcą uciekać, ale czy muszą robić to nago o
czwartej nad ranem? Zmęczony, a raczej zaspany, skumulowałem energię, która z
pomocą moich myśli popchnęła blondyna na ścianę. Jego osłabione ciało wykazało
inicjatywę szmacianej lalki, obijając się o marmurową powierzchnię. Podszedłem
wolnym krokiem w kierunku blondyna, który usilnie próbował wyplątać się z
pajęczyny czerwonawych nici, którymi owinąłem jego ciało. Każdy jego ruch
powodował drżenie mojego ciała, które powoli samo wyczerpywało ostatnie resztki
energii.