Kochane
diablątka, wampirzątka, anielątka, whateverątka (niepotrzebne skreślić). Przed
wami nowy, zupełnie niesamowity i odpicowany kolejny, bóg i Tsuki wie który,
rozdział naszego opowiadania. Tak, z niego akurat jestem dziwnym trafem dumna,
ale to nie zawsze dobrze wróży. I właściwie zostałam zmuszona do pisania tego
początku będąc pod wpływem substancji psychoaktywnych (czytaj: 2 litrów coli),
więc nie wiem co piszę. To by było na tyle. Pa!
Zapraszamy
do czytania i zostawiania komentarzy!
________________________________________________________________
Narracja Bastiena
-Cyprien!
Cyprien! – krzyknąłem, goniąc po korytarzu w rozchełstanym szlafroku. Ja
rozumiem, że więźniowie z natury chcą uciekać, ale czy muszą robić to nago o
czwartej nad ranem? Zmęczony, a raczej zaspany, skumulowałem energię, która z
pomocą moich myśli popchnęła blondyna na ścianę. Jego osłabione ciało wykazało
inicjatywę szmacianej lalki, obijając się o marmurową powierzchnię. Podszedłem
wolnym krokiem w kierunku blondyna, który usilnie próbował wyplątać się z
pajęczyny czerwonawych nici, którymi owinąłem jego ciało. Każdy jego ruch
powodował drżenie mojego ciała, które powoli samo wyczerpywało ostatnie resztki
energii.
-Puść
mnie! – krzyknął, wyprężając się, co tylko spowodowało, że czerwona pajęczyna
skuteczniej oplotła jego sylwetkę. Szczerze mówiąc, nagi i obezwładniony
przypominał obraz nędzy i rozpaczy, co wywołało gdzieś głęboko w moim wnętrzu
ukucie żalu.
Delikatnie
pogładziłem jego policzek, zakładając za ucho kosmyk jego włosów. Nadal jednak
nie powiedziałem ani słowa, wpatrzony w wyrządzone przeze mnie rany. Dotknąłem
z czułością największej z nich, znajdującej się na szyi, i sunąc powoli palcem
po strużce zakrzepłej krwi, objąłem dłonią linie jego bioder. Poczułem jak
znieruchomiał, wpatrując się z wyczekiwaniem w moje oczy, a także ze strachem.
-Boisz
się mnie? – zapytałem cicho. Korytarz wypełniał odgłos naszych oddechów i bicie
serc.
-Wykorzystałeś
mnie. – odparł, nie odwracając jednak wzroku. Spojrzałem w jego czerwone oczy,
które nie wyrażały teraz nic oprócz… rozczarowania? Uśmiechnąłem się
mimowolnie, a zanim pomyślałem o tym co mówię, z moich ust wymsknęło się
zdanie, które ciągle uważałem za wymówkę:
-To
ty się na mnie rzuciłeś.
-Pijany
i odurzony. Naprawdę myślisz, że to cię usprawiedliwia? – zapytał głosem pełnym
wyrzutów. – A teraz przywiązałeś mnie do ściany wbrew mojej woli.
-Bądź
co bądź jesteś moim więźniem. Na ogół więźniów związuje się wbrew ich woli.
Z
ust blondyna wydobyło się ciche, niedowierzające parsknięcie. Uniosłem
automatycznie wzrok, wcześniej wbity w jego nagie ciało.
-Jesteś
bezczelny. – szepnął, a w całej jego twarzy odbiła się prawdziwość tych słów.
Pewność z jaką powiedział te słowa była ostatnim ognikiem, ostatnim punktem
zapalnym mojego gniewu. Nie myśląc, objąłem dłonią jego gardło, wyciągając jego
szyję do góry.
-JESTEŚ…
MOIM… WIĘŹNIEM! – krzyknąłem dobitnie. Końcówki moich włosów rozjarzyły się
czerwonym płomieniem i oplotły jego nadgarstki, złączając dłonie nad głową.
Usta blondyna, z początku wykrzywione w grymasie bólu, powoli zamieniały się w
cyniczny uśmiech, który dodał tylko oliwy do ognia. Jego czerwone oczy
przypominały krew, którą cały pachniał. Demon w moim wnętrzu zaśmiał się
złowieszczo, a ten śmiech wypełnił cały mój umysł, zakrywając świat materialny
gęstą mgłą. Całe ciało blondyna było kuszącym owocem i przez długą chwilę
czułem się jak Lin, chcący tylko zaspokoić swoje żądze, ale sam siebie
zaskakując, odwróciłem się na pięcie i wróciłem szybkim krokiem do swoich
komnat.
Narracja Cypriena
Opadłem
na łóżko z westchnieniem, przymykając na chwilę zmęczone powieki. One, jak i
całe moje ciało, były dowodem na to, że zeszłej nocy nie zmrużyłem oczu. Mimo
to, w mojej pamięci pozostawała ciemna plama. Kolorowe rozbłyski neonów i ruchy
ciał, Bastien przy stoliku z jakimś długowłosym blondynem, któremu czarne oczy
nadawały postać demona. Wszystko to nie układało się w żadną logiczną całość.
Moją głowę rozdarł nagle oślepiający ból, zmuszając mnie do otworzenia oczu.
Znów oślepiło mnie światło słońca. Podniosłem się na łokciach i znów spojrzałem
na moje nagie ciało pokryte strugami krwi. Poczułem obrzydzenie, nie do
Bastiena, tylko do siebie. Mimo, że wykorzystał mnie i moje odurzenie, w
pamięci wciąż pozostawały mi jego słowa: „To ty się na mnie rzuciłeś”.
Nienawidziłem tej myśli. Nienawidziłem wizji siebie w takiej sytuacji.
Nienawidziłem tego, że… nie nienawidziłem Bastiena.
Warknąłem,
potrząsając głową dla uspokojenia myśli, po czym skierowałem swe kroki prosto
do łazienki. Cichy szum wody i jej delikatny dotyk chociaż na chwilę uspokoił
moje myśli, a przede wszystkim moje roztrzęsione ciało. Usiadłem w rogu
prysznica, opierając obolałe plecy o zimną ścianę. Mimo bólu, nie miałem siły
zmienić pozycji. Czułem się wyprany z wszelkich emocji i myśli. Pochłonięty
przez cichy szum gorącej wody.
Nagle
coś przekradło się przez mój umysł. Czyjś dotyk na skórze. Gorące palce
przesuwające się po moim ciele. Machinalnie otworzyłem oczy, ale wciąż byłem
sam, zamknięty w kabinie prysznica. Otrząsnąłem się po sekundzie, zbyt zmęczony
i odrętwiały, żeby przejmować się czymkolwiek.
Do
moich myśli napłynął za to potok innych wspomnień. Walka na pustyni, dom,
matka. Próbowałem przypomnieć sobie jej twarz, jej uśmiech, ale zdałem sobie
sprawę, że na jej twarzy nigdy nie zagościł uśmiech, a przynajmniej nigdy
takowego nie widziałem. Po chwili do moich myśli napłynęła także siostra, która
teraz zapewne walczy z czarnymi do ostatnie kropli krwi, podczas gdy ja
mieszkam w pałacu ich władcy, kocham się z ich władcą, pragnę ich władcy. Ta
myśl nie wywołała u mnie takiego zaskoczenia jakie powinna. Znów chciałem
poczuć na skórze rozpalony dotyk jego dłoni, bojąc się tego jednocześnie.
Wystawne komnaty sprawiły, ze zapomniałem w najważniejszej rzeczy. Jestem tu
więźniem, którego w każdej chwili można zabić. Problem polega na tym, że mnie
bardziej opłaca się sprzedać. Ale czy ktoś będzie chciał kupić?
Sądziłem,
że moja szanowna rodzicielka z czystej przyzwoitości przyśle posła, który
miałby odzyskać jej ukochanego syna. Najwyraźniej myliłem się. Prędzej moja
siostra zjawi się tu ze swoim oddziałem i uprowadzi mnie z celi. Zaśmiałem się
na tę myśl, ale śmiech wywołał tylko ból w żebrach. W normalnych okolicznościach
pomyślałbym, że w nocy była dobra zabawa. Zaistniałe jednak okoliczności były
dalekie do normalnych.
***
Kolorowe
światła, przecinane niewyraźnymi obrazami, a gdzieś w dali wiecznie spokojna
twarz mojej matki. Gwałtownie otworzyłem oczy, nabierając haust świeżego
powietrza. Skopana na podłogę kołdra leżała zwinięta w kłębek, a moje ciało i
tak pokryte było kropelkami potu. Słona wydzielina dostawała się do moich
świeżych ran, powodując szczypanie.
Próbując
uspokoić bicie serca, skierowałem się do stolika, na którym wspaniałomyślnie
leżała szklanka wody. Trunek niezbyt powszechny u mojej rasy, jednak czasami
przydatny. Opróżniwszy całe naczynie, oparłem łokcie na kolanach i objąłem
dłońmi głowę, wsuwając palce między nieco tłuste włosy. Moje głowa pulsowała
nieznośnym bólem, który powodował dziwne rewelacje w moim żołądku. Ścisnąłem z
irytacją powieki, aby po chwili usłyszeć trzask szkła. Znajdujące się po
drugiej stronie pokoju lustro wydało swoje ostatnie tchnienie, a jego drobinki
opadły na podłogę. Już dawno moja moc nie wymykała mi się spod kontroli, więc
przyglądałem się przez chwilę okruchom z rozchylonymi ustami, przez co nie
zauważyłem strażnika, który wyjątkowo cicho wślizgnął się do mojego pokoju.
-Pan
prosi… pana na dół. – powiedział zająknąwszy się, próbując dopasować określenie
zgodne z moją pozycją. Przez chwilę patrzyłem na niego nierozumiejąco, przez co
znów zająknął się, próbując powtórzyć. – Na dół, do Sali konferencyjnej.
-Wiem,
wiem. – odparłem szybko, nie chcąc dalej męczyć wyraźnie podenerwowanego osobnika.
W końcu przed chwilą rozwaliłem lustro na jego oczach. Mógł to odebrać jako
zirytowanie jego pojawieniem się.
Wstałem
i z wyjątkową szybkością oraz bezmyślnością, założyłem na siebie pierwsze
lepsze ubranie. Nie zastanawiając się długo gdzie znajduje się owa sala
konferencyjna, kierowałem się za towarzyszącymi mi strażnikami. Na początku
traktowałem ich jako przewodników, ale gdy zwolniłem, a jeden z nich popchnął
mnie, co prawda delikatnie, do przodu, zdałem sobie sprawę, że jestem więźniem
i znów o tym zapomniałem.
-Jesteśmy,
panie. – powiedział jeden z nich gdy znaleźliśmy się w ogromnym, okrągłym
pokoju o ścianach z białego marmuru i szklanym , kopulastym suficie, ozdobionym
witrażami w niebieskich kolorach, które jednak nie powodowały ciemności w
komnacie. Przede mną, w jednej trzeciej komnaty na podwyższeniu, stał
kunsztownie wykonany tron z granatowym obiciem, na którym siedział Bastien,
powoli popijając krew z diamentowego kielicha. Jego wzrok spoczął na mnie, i
nagle zdałem sobie sprawę, że w odróżnieniu od niego, który miał na sobie
czarne, rozszerzane za kolanami spodnie, granatową kamizelkę wysadzaną
błyszczącymi kamieniami oraz jeszcze ciemniejszy płaszcz, opadający aż do
kostek, wyłożony krecim futrem, ja miałem na sobie zwykłe brązowe bojówki i
zielonkawą koszulkę bez rękawów.
Bastien
odchrząknął i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie jesteśmy tu sami. Przed
nim stał człowiek, który niewiadomo dlaczego wydawał mi się znajomy. Jego szaty
były w kolorach czerwieni i pomarańczy, a z tyłu długiego płaszcza wyszyty
jeleń wbijał we mnie swoje czerwone ślepia.
-Książe.
– odezwał się, zaskakująco, w moją stronę, kłaniając mi się nisko. Spojrzałem
nierozumiejąco na bruneta, który dalej siedział z nonszalancją na tronie,
wpatrując się w mężczyznę zmrużonym oczami.
-Ten
człowiek przyjechał tu, żeby cię odkupić. – powiedział nagle, stawiając
diamentowy kielich na stoliku i wstając powoli krzesła.
-Odkupić?
– powtórzyłem po dłuższej pauzie, podczas której wpatrywałem się w sylwetkę
przybysza.
-Jesteś
księciem, panie. Sądziłeś, że twoja matka zostawi cię w rękach wroga na pewną
śmierć? – zapytał posłaniec, kłaniając się jeszcze niżej, o ile to w ogóle było
możliwe.
Przez
głowę przemknęła mi tylko jedna odpowiedź: „Tak” i chyba powinienem być
wdzięczny, że jednak jest inaczej. Że odzyskała rozum, a może raczej serce i
martwi się o mnie. Zamarłem jednak wspominając nasze ostatnie spotkanie i
zastanawiając się nad tym, co mogło kierować nią w tej chwili. Po około minucie
ciszy, podczas której czułem na sobie wzrok zgromadzonych w Sali ludzi, a
przede wszystkim czarnowłosego władcy, bądź co bądź, wrogiego królestwa,
wybuchnąłem nieopanowanym śmiechem, który zaskoczył wszystkich znajdujących się
w pomieszczeniu, włącznie ze mną samym.
-Panie?-
wydukał posłaniec, zapewne martwiąc się o mój stan psychiczny. W sumie nic
dziwnego gdybym zwariował, będąc przytrzymywanym przez wroga, jednak ja czułem
się jak najlepiej. Czułem się tak dobrze, na ile dobrze może się czuć człowiek,
któremu matka ratuję życie, żeby uratować własną twarz.
Kiedy
w końcu uspokoiłem się na tyle, żeby móc odpowiadać na dalsze pytania, bądź
przynajmniej słuchać co inni mają do powiedzenia, minęła kolejna minuta. Poseł
odkaszlnął, zapewne skonsternowany moim zachowaniem i powiedział:
-Jutro
wracasz do domu, panie.
Przez
chwilę patrzyłem na niego, po czym z lekkim westchnieniem przeniosłem wzrok na
stojącego na podwyższeniu Bastiena. Pierwszym co zobaczyłem w jego oczach było
wyczekiwanie. Zapewne na moją odpowiedź, która przecież i tak nie miała tu
większego znaczenia z racji tego, że podyktowana musi być zdrowym rozsądkiem, i
tak jak w przypadku mojej matki, ratowaniem twarzy. Biłem się ze sobą, ponieważ
całe moje ciało chciało wykrzyczeć coś zupełnie innego, ale odpowiedziałem
tylko:
-Wreszcie.
– i z przyzwyczajenia odwróciłem się na pięcie, chcąc wyjść z komnaty. Znów
jednak zapomniałem, że jestem tu więźniem i dwóch dryblasów o czarnych oczach
skutecznie zasłoniło mi drogę. Stanąłem, wzdychając ze zrezygnowaniem. W tym
czasie poseł oddalił się już do wyznaczonych mu pokoi, a w Sali został tylko
Bastien.
-Możecie
iść. – powiedział do strażników, którzy kłaniając się nisko, również zniknęli
za drzwiami. – Wreszcie? – zapytał po chwili, kładąc dłoń na moim ramieniu.
-Myślisz,
że mam ochotę siedzieć tutaj z tobą i być wykorzystywanym seksualnie przy
każdej nadarzającej się okazji? – odparłem, strącając jego dłoń. Po części była
to prawda, jednak tylko po części. Każdą cząstką ciała pragnąłem jego dotyku, a
wiedza, że już tego zaznałem i to nie raz, jednak nie będąc przy tym w pełni
świadomym, była przerażająca i upokarzająca zarazem.
-Myślę,
że tak. – odpowiedział z jednym z najwredniejszych uśmiechów, w którym odbijała
się cała pewność siebie bruneta.
-A
jeśli nawet? – zapytałem, spoglądając w jego czarne jak noc oczy.
-To
zmienia postać rzeczy. Można by powiedzieć, że diametralnie. – szepnął, łapiąc
mnie w karku i przyciągając do siebie stanowczo. Nie oparłem się, jednak nie
pozostając całkowicie uległym. Położyłem dłonie na jego torsie, pozostawiając
między nami pewną odległość. Nie tak dużą jednak, by nie czuć swoich przyspieszonych
oddechów.
-Nie
sądzę.
-Jeśli
masz ochotę na, cytując ciebie, wykorzystywanie seksualne to czemu chcesz
wracać do domu?
-A
co miałem powiedzieć? Że mi tu miło i przyjemnie?
-A
nie?
-Ani
mi miło, ani przyjemnie.
-Ale
może być. – wyszeptał wprost do mojego ucha, sunąc wargami po policzku, aż w
końcu docierając do ust. Moje jednak nie były tym razem takie łatwe do
zdobycia. Uśmiechnąłem się odsuwając nieco twarz i opierając czoło o jego
czoło. Niemal widziałem skrzące się w jego oczach ogniki podniecenia. Od
zapewne to samo dostrzegał w moich.
-Tym
razem bez narkotyków, kajdanów ani innych zabaweczek?
-Tylko
jeśli nie masz ochoty na inne zabaweczki.
Parsknąłem
śmiechem, odwracając lekko głowę i opierając ją na ramieniu bruneta. Poczułem
jak jego dłonie powoli zacieśniają się na mojej talii, a moje machinalnie
oplotły jego szyję. Rozejrzałem się zza ramienia bruneta po Sali, po czym
zapytałem:
-Ale
chyba na tym tronie tego robić nie będziemy? – zapytałem niewinnie, bawiąc się
jego długimi włosami.
Bastien
oderwał się od obdarzania mojej szyi delikatnymi pocałunkami, co przyjąłem z
jękiem niezadowolenia, po czym odchylił moją głowę, wsuwając palcem między moje
blond kosmyki.
-Chyba,
że chcesz. – powiedział tylko, na co uśmiechnąłem się przebiegle patrząc na
krzesło za nami. Nagle z dziką siła popchnąłem na nie Bastiena, sam siadając
okrakiem na jego kolanach i obdarzając jego usta zachłannym pocałunkiem. W tym
samy czasie moje zwinne palce pozbawiały go kolejnych części garderoby, podczas
gdy on siedział, próbując odzyskać dech. Po chwili złapał mnie za nadgarstki i
odciągnął na chwilę od siebie.
-Co
w ciebie wstąpiło? – zapytał z lekkim uśmiechem, próbując nabrać powietrza.
-Jeszcze
nic. – odpowiedziałem ze śmiechem, oswobadzając się z jego uchwytu i jednym,
szybkim ruchem zdejmując z siebie koszulkę.
Czarnowłosy
również zaśmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu i zarzucając swoimi
długimi włosami, po czym szarpnął mną stanowczo w swoja stronę i złączył nasze
usta gorącym pocałunkiem. Jęknąłem wniebowzięty, pomagając mu rozplątać
zapięcie moich spodni. Kto wymyślił spodnie zapinane na sznurówki?
Po
chwili byliśmy już tak, jak nas Bóg stworzył. Oddychając niespokojnie,
siedziałem na kolanach Bastiena, wpatrując się w jego uśmiech oraz bezdenne
oczy. Dłuższą chwilę pozostawaliśmy nieruchomo w tej pozycji, co chwila
poruszając niby nieśmiało dłonią, gładząc delikatnie swoje ciała. Nie wiem co
siedziało w głowie czarnowłosego, ale ja zwyczajnie nie pojmowałem do końca tej
irracjonalnej sytuacji. Z każdą chwilę coraz mniej chciałem wyjeżdżać, a coraz
bardziej kosztować tych ust i dotykać tego ciała.
-Musisz
jechać? – spytał, jakby odgadując moje myśli.
-To
raczej od ciebie zależy. – odpowiedziałem, sunąc wzrokiem po jego idealnym torsie,
zbyt speszony i zbyt dumny jednocześnie, żeby przesunąć go niżej.
-Żądanie
wyższej kwoty byłoby bezczelnością, a gdybym cię zatrzymał prędzej czy później
musiałbym cię zabić.
-W
takim razie muszę. – odpowiedziałem z westchnieniem.
-Gdybyś
był królem…
-Nie
jestem i nie zamierzam. – odciąłem, przysuwając się bliżej niego i oplatając
ramionami jego szyję.
-Twoja
matka nie może żyć wiecznie.
-Z
tego co wiem, tym właśnie różnimy się od śmiertelników.
-To,
że nie umieramy, nie znaczy, że nie można nas zabić, prawda? – szepnął,
podgryzając delikatnie płatek mojego ucha. Zadrżałem, próbując uspokoić
szamoczące się w piersi serce i chociaż jeszcze przez chwilę myśleć.
-Chcesz
zabić moją matkę? Bardzo proszę, ale to zadanie nie będzie należało do
najłatwiejszych.
-Nie
ja. – uciął, zbliżając swoją twarz do mojej. – Ty. – szepnął, by po chwili
złączyć nasze wargi w delikatnym pocałunku.
Przez
chwilę nie ruszałem się, zmrożony ta propozycją, jednak mimo moich oczekiwań,
nie odrzuciłem od razu tej myśli. Wręcz, przez dłuższą chwilę, rozkoszowałem
się nią.
-Kochamy
się, czy nie? – usłyszałem, po czym spojrzałem na Bastiena. Utkwił we mnie
pytające, wręcz zniecierpliwione spojrzenie, a ja w pierwszej chwili nie
wiedziałem co powiedzieć. Dopiero potem, gdy delikatny ruch jego brwi powrócił
mnie do rzeczywistego świata, zrozumiałem, że chodziło mu tylko o czynność.
Uśmiechnąłem się i zatopiłem znów w pieszczocie jego warg.
Wreszcie
mogłem poczuć go całym sobą. Bez narkotyków, bez demonów. Bez żadnej innej siły
sterującej moim ciałem. Wzdychałem za każdym razem, gdy dotykał palcami moich
sutków, gdy muskał moją skórę delikatnym żarem, w który zamieniały się jego
palce. Uniosłem się na kolanach, przybliżając tak, że naszych ciał nie dzielił
nawet milimetr i powoli zsunąłem się na jego wyprężoną męskość. Z cichym, ale
długim jękiem usiadłem delikatnie na jego kolanach i przez chwile
przyzwyczajałem się do tego uczucia. Rozkoszowałem się nim.
-Wcześniej
nie byłeś taki delikatny. – powiedział, obcałowując zarys moich obojczyków.
-Nie
ważne. Pomyśl, że… to pierwszy raz. – szepnąłem, zaczynając delikatnie się
poruszać.
-Twój
pierwszy raz? – zapytał kokieterie, na co od razu otworzyłem oczy, piorunując
go spojrzeniem.
-Nasz!
Moja
irytacja spotkała się z jego strony jedynie ze śmiechem i gwałtownym ruchem
bioder, na który nie byłem przygotowany. Krzyknąłem, zaciskając palce na
oparciu fotela i spoglądając na czarnowłosego z uśmiechem.
-To
było niezłe.
-Niezłe?
– szepnął, wchodząc we mnie jeszcze głębiej i jeszcze gwałtowniej.
-Świetne!
– mój krzyk rozszedł się razem z jękiem rozkoszy.
-Tak
lepiej. – powiedział, kontynuując ruch biodrami. W tamtej chwili w sali nie
było słychać nic oprócz moich krzyków, które rozchodziły się echem po
najodleglejszych zakątkach pomieszczenia, a kiedy w końcu wspólnie osiągnęliśmy
spełnienie, w komnacie nastała wręcz niepokojąca cisza.
Pierwszym
dźwiękiem który ją przerwał był śmiech Bastiena. Po chwili i ja dołączyłem się
do niego i nie mając siły nawet się podnieść, skręcałem się ze szczęścia na
jego kolanach.
Nagle
czarnowłosy zamilkł i zakładając za ucho kosmyk moich włosów, zapytał:
-To
co? Zostaniesz królem?
-O
ile następnym punktem programu nie będzie oczekiwanie, że zostanę królową.
-To
się jeszcze okaże. – szepnął i zostawił na moim czole delikatny pocałunek.
Zmrużyłem brwi, przyglądając się mu badawczo.
-To
jeszcze nie jest pożegnanie, prawda?
-To
też się jeszcze okaże.
***
Następnego
dnia nie zobaczyłem Bastiena przy odjeździe. Spojrzałem zdezorientowany na
strażników prowadzących mnie przez główny plac w stronę lotniska.
-Gdzie
Bastien?
-Pojechał
na front wczoraj wieczorem. Nie mówił waszej książęcej mości? – odpowiedział
strażnik z podejrzanym uśmiechem na ustach, który jednak zdecydowałem się
zignorować.
Na front, taa? xD Hehe, jeśli Cyprien ma unieszkodliwić swoją matkę, musiałby też ogarnąć jej popleczników i strażników na zamku... bo coś wątpię, że tam panuje zgodność: Umarł król! Niech żyje król!".
OdpowiedzUsuń"-O ile następnym punktem programu nie będzie oczekiwanie, że zostanę królową." - chyba mimo wszystko siłą rzeczy Cyprien nią jest... Bastien raczej mu hmm, tronu nie odda, ani stanowiska króla, gdyby ich terenom przyszło się połączyć. xD
Troszkę mi dziwnie z tą nagłą zmianą u Cypriena. Masochista jeden. xD
Zapraszam na rozdział. (jak ja dawno coli nie piłam... xD)
Rozdział cudny jak zwykle.
OdpowiedzUsuńCzekam oczywiście na następny.
Wybaczie, że dopiero teraz, ale jakiś czas miałam "Blog został usunięty". Zresztą pisałam do ciebie Tsuki. Nie wiem czemu takie coś było. Jak dla mnie, rozdział cudo. W sumie podoba mi się to, że Cyprien się tak podprządkował, ale uważam, że trochę szkoda, że Bastien się nie pożegnał(za wszelkie pomyłki immienne, z góry przepraszam. Ale z tym mam problemy... jak zwykle. Pamiętam twarze ale nie imiona:P) I coś mi się wydaje, że jednak działa tam zasada "Umarł król, niech żyje król" ale pod postacią kto najszybciej zajmie tron siłą:P I coś mi się wydaje, że Bastein i Cyprien będą królem i królem :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na rozdział. xD
OdpowiedzUsuńI znów zapraszam. :D
UsuńZostałyście prze zemnie nominowane do Liebster Blog Award.
OdpowiedzUsuńWięcej informacji znajdziecie na moim blogu.
Peszek