sobota, 17 listopada 2012

Devil's Soul X

UWAGA: Początek pisany przez Chiyeko!

Kochane diablątka, wampirzątka, anielątka, whateverątka (niepotrzebne skreślić). Przed wami nowy, zupełnie niesamowity i odpicowany kolejny, bóg i Tsuki wie który, rozdział naszego opowiadania. Tak, z niego akurat jestem dziwnym trafem dumna, ale to nie zawsze dobrze wróży. I właściwie zostałam zmuszona do pisania tego początku będąc pod wpływem substancji psychoaktywnych (czytaj: 2 litrów coli), więc nie wiem co piszę. To by było na tyle. Pa!
Zapraszamy do czytania i zostawiania komentarzy!
________________________________________________________________

Narracja Bastiena

-Cyprien! Cyprien! – krzyknąłem, goniąc po korytarzu w rozchełstanym szlafroku. Ja rozumiem, że więźniowie z natury chcą uciekać, ale czy muszą robić to nago o czwartej nad ranem? Zmęczony, a raczej zaspany, skumulowałem energię, która z pomocą moich myśli popchnęła blondyna na ścianę. Jego osłabione ciało wykazało inicjatywę szmacianej lalki, obijając się o marmurową powierzchnię. Podszedłem wolnym krokiem w kierunku blondyna, który usilnie próbował wyplątać się z pajęczyny czerwonawych nici, którymi owinąłem jego ciało. Każdy jego ruch powodował drżenie mojego ciała, które powoli samo wyczerpywało ostatnie resztki energii.
-Puść mnie! – krzyknął, wyprężając się, co tylko spowodowało, że czerwona pajęczyna skuteczniej oplotła jego sylwetkę. Szczerze mówiąc, nagi i obezwładniony przypominał obraz nędzy i rozpaczy, co wywołało gdzieś głęboko w moim wnętrzu ukucie żalu.
Delikatnie pogładziłem jego policzek, zakładając za ucho kosmyk jego włosów. Nadal jednak nie powiedziałem ani słowa, wpatrzony w wyrządzone przeze mnie rany. Dotknąłem z czułością największej z nich, znajdującej się na szyi, i sunąc powoli palcem po strużce zakrzepłej krwi, objąłem dłonią linie jego bioder. Poczułem jak znieruchomiał, wpatrując się z wyczekiwaniem w moje oczy, a także ze strachem.
-Boisz się mnie? – zapytałem cicho. Korytarz wypełniał odgłos naszych oddechów i bicie serc.
-Wykorzystałeś mnie. – odparł, nie odwracając jednak wzroku. Spojrzałem w jego czerwone oczy, które nie wyrażały teraz nic oprócz… rozczarowania? Uśmiechnąłem się mimowolnie, a zanim pomyślałem o tym co mówię, z moich ust wymsknęło się zdanie, które ciągle uważałem za wymówkę:
-To ty się na mnie rzuciłeś.
-Pijany i odurzony. Naprawdę myślisz, że to cię usprawiedliwia? – zapytał głosem pełnym wyrzutów. – A teraz przywiązałeś mnie do ściany wbrew mojej woli.
-Bądź co bądź jesteś moim więźniem. Na ogół więźniów związuje się wbrew ich woli.
Z ust blondyna wydobyło się ciche, niedowierzające parsknięcie. Uniosłem automatycznie wzrok, wcześniej wbity w jego nagie ciało.
-Jesteś bezczelny. – szepnął, a w całej jego twarzy odbiła się prawdziwość tych słów. Pewność z jaką powiedział te słowa była ostatnim ognikiem, ostatnim punktem zapalnym mojego gniewu. Nie myśląc, objąłem dłonią jego gardło, wyciągając jego szyję do góry.
-JESTEŚ… MOIM… WIĘŹNIEM! – krzyknąłem dobitnie. Końcówki moich włosów rozjarzyły się czerwonym płomieniem i oplotły jego nadgarstki, złączając dłonie nad głową. Usta blondyna, z początku wykrzywione w grymasie bólu, powoli zamieniały się w cyniczny uśmiech, który dodał tylko oliwy do ognia. Jego czerwone oczy przypominały krew, którą cały pachniał. Demon w moim wnętrzu zaśmiał się złowieszczo, a ten śmiech wypełnił cały mój umysł, zakrywając świat materialny gęstą mgłą. Całe ciało blondyna było kuszącym owocem i przez długą chwilę czułem się jak Lin, chcący tylko zaspokoić swoje żądze, ale sam siebie zaskakując, odwróciłem się na pięcie i wróciłem szybkim krokiem do swoich komnat.

Narracja Cypriena

Opadłem na łóżko z westchnieniem, przymykając na chwilę zmęczone powieki. One, jak i całe moje ciało, były dowodem na to, że zeszłej nocy nie zmrużyłem oczu. Mimo to, w mojej pamięci pozostawała ciemna plama. Kolorowe rozbłyski neonów i ruchy ciał, Bastien przy stoliku z jakimś długowłosym blondynem, któremu czarne oczy nadawały postać demona. Wszystko to nie układało się w żadną logiczną całość. Moją głowę rozdarł nagle oślepiający ból, zmuszając mnie do otworzenia oczu. Znów oślepiło mnie światło słońca. Podniosłem się na łokciach i znów spojrzałem na moje nagie ciało pokryte strugami krwi. Poczułem obrzydzenie, nie do Bastiena, tylko do siebie. Mimo, że wykorzystał mnie i moje odurzenie, w pamięci wciąż pozostawały mi jego słowa: „To ty się na mnie rzuciłeś”. Nienawidziłem tej myśli. Nienawidziłem wizji siebie w takiej sytuacji. Nienawidziłem tego, że… nie nienawidziłem Bastiena.
Warknąłem, potrząsając głową dla uspokojenia myśli, po czym skierowałem swe kroki prosto do łazienki. Cichy szum wody i jej delikatny dotyk chociaż na chwilę uspokoił moje myśli, a przede wszystkim moje roztrzęsione ciało. Usiadłem w rogu prysznica, opierając obolałe plecy o zimną ścianę. Mimo bólu, nie miałem siły zmienić pozycji. Czułem się wyprany z wszelkich emocji i myśli. Pochłonięty przez cichy szum gorącej wody.
Nagle coś przekradło się przez mój umysł. Czyjś dotyk na skórze. Gorące palce przesuwające się po moim ciele. Machinalnie otworzyłem oczy, ale wciąż byłem sam, zamknięty w kabinie prysznica. Otrząsnąłem się po sekundzie, zbyt zmęczony i odrętwiały, żeby przejmować się czymkolwiek.
Do moich myśli napłynął za to potok innych wspomnień. Walka na pustyni, dom, matka. Próbowałem przypomnieć sobie jej twarz, jej uśmiech, ale zdałem sobie sprawę, że na jej twarzy nigdy nie zagościł uśmiech, a przynajmniej nigdy takowego nie widziałem. Po chwili do moich myśli napłynęła także siostra, która teraz zapewne walczy z czarnymi do ostatnie kropli krwi, podczas gdy ja mieszkam w pałacu ich władcy, kocham się z ich władcą, pragnę ich władcy. Ta myśl nie wywołała u mnie takiego zaskoczenia jakie powinna. Znów chciałem poczuć na skórze rozpalony dotyk jego dłoni, bojąc się tego jednocześnie. Wystawne komnaty sprawiły, ze zapomniałem w najważniejszej rzeczy. Jestem tu więźniem, którego w każdej chwili można zabić. Problem polega na tym, że mnie bardziej opłaca się sprzedać. Ale czy ktoś będzie chciał kupić?
Sądziłem, że moja szanowna rodzicielka z czystej przyzwoitości przyśle posła, który miałby odzyskać jej ukochanego syna. Najwyraźniej myliłem się. Prędzej moja siostra zjawi się tu ze swoim oddziałem i uprowadzi mnie z celi. Zaśmiałem się na tę myśl, ale śmiech wywołał tylko ból w żebrach. W normalnych okolicznościach pomyślałbym, że w nocy była dobra zabawa. Zaistniałe jednak okoliczności były dalekie do normalnych.

***

Kolorowe światła, przecinane niewyraźnymi obrazami, a gdzieś w dali wiecznie spokojna twarz mojej matki. Gwałtownie otworzyłem oczy, nabierając haust świeżego powietrza. Skopana na podłogę kołdra leżała zwinięta w kłębek, a moje ciało i tak pokryte było kropelkami potu. Słona wydzielina dostawała się do moich świeżych ran, powodując szczypanie.
Próbując uspokoić bicie serca, skierowałem się do stolika, na którym wspaniałomyślnie leżała szklanka wody. Trunek niezbyt powszechny u mojej rasy, jednak czasami przydatny. Opróżniwszy całe naczynie, oparłem łokcie na kolanach i objąłem dłońmi głowę, wsuwając palce między nieco tłuste włosy. Moje głowa pulsowała nieznośnym bólem, który powodował dziwne rewelacje w moim żołądku. Ścisnąłem z irytacją powieki, aby po chwili usłyszeć trzask szkła. Znajdujące się po drugiej stronie pokoju lustro wydało swoje ostatnie tchnienie, a jego drobinki opadły na podłogę. Już dawno moja moc nie wymykała mi się spod kontroli, więc przyglądałem się przez chwilę okruchom z rozchylonymi ustami, przez co nie zauważyłem strażnika, który wyjątkowo cicho wślizgnął się do mojego pokoju.
-Pan prosi… pana na dół. – powiedział zająknąwszy się, próbując dopasować określenie zgodne z moją pozycją. Przez chwilę patrzyłem na niego nierozumiejąco, przez co znów zająknął się, próbując powtórzyć. – Na dół, do Sali konferencyjnej.
-Wiem, wiem. – odparłem szybko, nie chcąc dalej męczyć wyraźnie podenerwowanego osobnika. W końcu przed chwilą rozwaliłem lustro na jego oczach. Mógł to odebrać jako zirytowanie jego pojawieniem się.
Wstałem i z wyjątkową szybkością oraz bezmyślnością, założyłem na siebie pierwsze lepsze ubranie. Nie zastanawiając się długo gdzie znajduje się owa sala konferencyjna, kierowałem się za towarzyszącymi mi strażnikami. Na początku traktowałem ich jako przewodników, ale gdy zwolniłem, a jeden z nich popchnął mnie, co prawda delikatnie, do przodu, zdałem sobie sprawę, że jestem więźniem i znów o tym zapomniałem.
-Jesteśmy, panie. – powiedział jeden z nich gdy znaleźliśmy się w ogromnym, okrągłym pokoju o ścianach z białego marmuru i szklanym , kopulastym suficie, ozdobionym witrażami w niebieskich kolorach, które jednak nie powodowały ciemności w komnacie. Przede mną, w jednej trzeciej komnaty na podwyższeniu, stał kunsztownie wykonany tron z granatowym obiciem, na którym siedział Bastien, powoli popijając krew z diamentowego kielicha. Jego wzrok spoczął na mnie, i nagle zdałem sobie sprawę, że w odróżnieniu od niego, który miał na sobie czarne, rozszerzane za kolanami spodnie, granatową kamizelkę wysadzaną błyszczącymi kamieniami oraz jeszcze ciemniejszy płaszcz, opadający aż do kostek, wyłożony krecim futrem, ja miałem na sobie zwykłe brązowe bojówki i zielonkawą koszulkę bez rękawów.
Bastien odchrząknął i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie jesteśmy tu sami. Przed nim stał człowiek, który niewiadomo dlaczego wydawał mi się znajomy. Jego szaty były w kolorach czerwieni i pomarańczy, a z tyłu długiego płaszcza wyszyty jeleń wbijał we mnie swoje czerwone ślepia.
-Książe. – odezwał się, zaskakująco, w moją stronę, kłaniając mi się nisko. Spojrzałem nierozumiejąco na bruneta, który dalej siedział z nonszalancją na tronie, wpatrując się w mężczyznę zmrużonym oczami.
-Ten człowiek przyjechał tu, żeby cię odkupić. – powiedział nagle, stawiając diamentowy kielich na stoliku i wstając powoli krzesła.
-Odkupić? – powtórzyłem po dłuższej pauzie, podczas której wpatrywałem się w sylwetkę przybysza.
-Jesteś księciem, panie. Sądziłeś, że twoja matka zostawi cię w rękach wroga na pewną śmierć? – zapytał posłaniec, kłaniając się jeszcze niżej, o ile to w ogóle było możliwe.
Przez głowę przemknęła mi tylko jedna odpowiedź: „Tak” i chyba powinienem być wdzięczny, że jednak jest inaczej. Że odzyskała rozum, a może raczej serce i martwi się o mnie. Zamarłem jednak wspominając nasze ostatnie spotkanie i zastanawiając się nad tym, co mogło kierować nią w tej chwili. Po około minucie ciszy, podczas której czułem na sobie wzrok zgromadzonych w Sali ludzi, a przede wszystkim czarnowłosego władcy, bądź co bądź, wrogiego królestwa, wybuchnąłem nieopanowanym śmiechem, który zaskoczył wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu, włącznie ze mną samym.
-Panie?- wydukał posłaniec, zapewne martwiąc się o mój stan psychiczny. W sumie nic dziwnego gdybym zwariował, będąc przytrzymywanym przez wroga, jednak ja czułem się jak najlepiej. Czułem się tak dobrze, na ile dobrze może się czuć człowiek, któremu matka ratuję życie, żeby uratować własną twarz.
Kiedy w końcu uspokoiłem się na tyle, żeby móc odpowiadać na dalsze pytania, bądź przynajmniej słuchać co inni mają do powiedzenia, minęła kolejna minuta. Poseł odkaszlnął, zapewne skonsternowany moim zachowaniem i powiedział:
-Jutro wracasz do domu, panie.
Przez chwilę patrzyłem na niego, po czym z lekkim westchnieniem przeniosłem wzrok na stojącego na podwyższeniu Bastiena. Pierwszym co zobaczyłem w jego oczach było wyczekiwanie. Zapewne na moją odpowiedź, która przecież i tak nie miała tu większego znaczenia z racji tego, że podyktowana musi być zdrowym rozsądkiem, i tak jak w przypadku mojej matki, ratowaniem twarzy. Biłem się ze sobą, ponieważ całe moje ciało chciało wykrzyczeć coś zupełnie innego, ale odpowiedziałem tylko:
-Wreszcie. – i z przyzwyczajenia odwróciłem się na pięcie, chcąc wyjść z komnaty. Znów jednak zapomniałem, że jestem tu więźniem i dwóch dryblasów o czarnych oczach skutecznie zasłoniło mi drogę. Stanąłem, wzdychając ze zrezygnowaniem. W tym czasie poseł oddalił się już do wyznaczonych mu pokoi, a w Sali został tylko Bastien.
-Możecie iść. – powiedział do strażników, którzy kłaniając się nisko, również zniknęli za drzwiami. – Wreszcie? – zapytał po chwili, kładąc dłoń na moim ramieniu.
-Myślisz, że mam ochotę siedzieć tutaj z tobą i być wykorzystywanym seksualnie przy każdej nadarzającej się okazji? – odparłem, strącając jego dłoń. Po części była to prawda, jednak tylko po części. Każdą cząstką ciała pragnąłem jego dotyku, a wiedza, że już tego zaznałem i to nie raz, jednak nie będąc przy tym w pełni świadomym, była przerażająca i upokarzająca zarazem.
-Myślę, że tak. – odpowiedział z jednym z najwredniejszych uśmiechów, w którym odbijała się cała pewność siebie bruneta.
-A jeśli nawet? – zapytałem, spoglądając w jego czarne jak noc oczy.
-To zmienia postać rzeczy. Można by powiedzieć, że diametralnie. – szepnął, łapiąc mnie w karku i przyciągając do siebie stanowczo. Nie oparłem się, jednak nie pozostając całkowicie uległym. Położyłem dłonie na jego torsie, pozostawiając między nami pewną odległość. Nie tak dużą jednak, by nie czuć swoich przyspieszonych oddechów.
-Nie sądzę.
-Jeśli masz ochotę na, cytując ciebie, wykorzystywanie seksualne to czemu chcesz wracać do domu?
-A co miałem powiedzieć? Że mi tu miło i przyjemnie?
-A nie?
-Ani mi miło, ani przyjemnie.
-Ale może być. – wyszeptał wprost do mojego ucha, sunąc wargami po policzku, aż w końcu docierając do ust. Moje jednak nie były tym razem takie łatwe do zdobycia. Uśmiechnąłem się odsuwając nieco twarz i opierając czoło o jego czoło. Niemal widziałem skrzące się w jego oczach ogniki podniecenia. Od zapewne to samo dostrzegał w moich.
-Tym razem bez narkotyków, kajdanów ani innych zabaweczek?
-Tylko jeśli nie masz ochoty na inne zabaweczki.
Parsknąłem śmiechem, odwracając lekko głowę i opierając ją na ramieniu bruneta. Poczułem jak jego dłonie powoli zacieśniają się na mojej talii, a moje machinalnie oplotły jego szyję. Rozejrzałem się zza ramienia bruneta po Sali, po czym zapytałem:
-Ale chyba na tym tronie tego robić nie będziemy? – zapytałem niewinnie, bawiąc się jego długimi włosami.
Bastien oderwał się od obdarzania mojej szyi delikatnymi pocałunkami, co przyjąłem z jękiem niezadowolenia, po czym odchylił moją głowę, wsuwając palcem między moje blond kosmyki.
-Chyba, że chcesz. – powiedział tylko, na co uśmiechnąłem się przebiegle patrząc na krzesło za nami. Nagle z dziką siła popchnąłem na nie Bastiena, sam siadając okrakiem na jego kolanach i obdarzając jego usta zachłannym pocałunkiem. W tym samy czasie moje zwinne palce pozbawiały go kolejnych części garderoby, podczas gdy on siedział, próbując odzyskać dech. Po chwili złapał mnie za nadgarstki i odciągnął na chwilę od siebie.
-Co w ciebie wstąpiło? – zapytał z lekkim uśmiechem, próbując nabrać powietrza.
-Jeszcze nic. – odpowiedziałem ze śmiechem, oswobadzając się z jego uchwytu i jednym, szybkim ruchem zdejmując z siebie koszulkę.
Czarnowłosy również zaśmiał się głośno, odchylając głowę do tyłu i zarzucając swoimi długimi włosami, po czym szarpnął mną stanowczo w swoja stronę i złączył nasze usta gorącym pocałunkiem. Jęknąłem wniebowzięty, pomagając mu rozplątać zapięcie moich spodni. Kto wymyślił spodnie zapinane na sznurówki?
Po chwili byliśmy już tak, jak nas Bóg stworzył. Oddychając niespokojnie, siedziałem na kolanach Bastiena, wpatrując się w jego uśmiech oraz bezdenne oczy. Dłuższą chwilę pozostawaliśmy nieruchomo w tej pozycji, co chwila poruszając niby nieśmiało dłonią, gładząc delikatnie swoje ciała. Nie wiem co siedziało w głowie czarnowłosego, ale ja zwyczajnie nie pojmowałem do końca tej irracjonalnej sytuacji. Z każdą chwilę coraz mniej chciałem wyjeżdżać, a coraz bardziej kosztować tych ust i dotykać tego ciała.
-Musisz jechać? – spytał, jakby odgadując moje myśli.
-To raczej od ciebie zależy. – odpowiedziałem, sunąc wzrokiem po jego idealnym torsie, zbyt speszony i zbyt dumny jednocześnie, żeby przesunąć go niżej.
-Żądanie wyższej kwoty byłoby bezczelnością, a gdybym cię zatrzymał prędzej czy później musiałbym cię zabić.
-W takim razie muszę. – odpowiedziałem z westchnieniem.
-Gdybyś był królem…
-Nie jestem i nie zamierzam. – odciąłem, przysuwając się bliżej niego i oplatając ramionami jego szyję.
-Twoja matka nie może żyć wiecznie.
-Z tego co wiem, tym właśnie różnimy się od śmiertelników.
-To, że nie umieramy, nie znaczy, że nie można nas zabić, prawda? – szepnął, podgryzając delikatnie płatek mojego ucha. Zadrżałem, próbując uspokoić szamoczące się w piersi serce i chociaż jeszcze przez chwilę myśleć.
-Chcesz zabić moją matkę? Bardzo proszę, ale to zadanie nie będzie należało do najłatwiejszych.
-Nie ja. – uciął, zbliżając swoją twarz do mojej. – Ty. – szepnął, by po chwili złączyć nasze wargi w delikatnym pocałunku.
Przez chwilę nie ruszałem się, zmrożony ta propozycją, jednak mimo moich oczekiwań, nie odrzuciłem od razu tej myśli. Wręcz, przez dłuższą chwilę, rozkoszowałem się nią.
-Kochamy się, czy nie? – usłyszałem, po czym spojrzałem na Bastiena. Utkwił we mnie pytające, wręcz zniecierpliwione spojrzenie, a ja w pierwszej chwili nie wiedziałem co powiedzieć. Dopiero potem, gdy delikatny ruch jego brwi powrócił mnie do rzeczywistego świata, zrozumiałem, że chodziło mu tylko o czynność. Uśmiechnąłem się i zatopiłem znów w pieszczocie jego warg.
Wreszcie mogłem poczuć go całym sobą. Bez narkotyków, bez demonów. Bez żadnej innej siły sterującej moim ciałem. Wzdychałem za każdym razem, gdy dotykał palcami moich sutków, gdy muskał moją skórę delikatnym żarem, w który zamieniały się jego palce. Uniosłem się na kolanach, przybliżając tak, że naszych ciał nie dzielił nawet milimetr i powoli zsunąłem się na jego wyprężoną męskość. Z cichym, ale długim jękiem usiadłem delikatnie na jego kolanach i przez chwile przyzwyczajałem się do tego uczucia. Rozkoszowałem się nim.
-Wcześniej nie byłeś taki delikatny. – powiedział, obcałowując zarys moich obojczyków.
-Nie ważne. Pomyśl, że… to pierwszy raz. – szepnąłem, zaczynając delikatnie się poruszać.
-Twój pierwszy raz? – zapytał kokieterie, na co od razu otworzyłem oczy, piorunując go spojrzeniem.
-Nasz!
Moja irytacja spotkała się z jego strony jedynie ze śmiechem i gwałtownym ruchem bioder, na który nie byłem przygotowany. Krzyknąłem, zaciskając palce na oparciu fotela i spoglądając na czarnowłosego z uśmiechem.
-To było niezłe.
-Niezłe? – szepnął, wchodząc we mnie jeszcze głębiej i jeszcze gwałtowniej.
-Świetne! – mój krzyk rozszedł się razem z jękiem rozkoszy.
-Tak lepiej. – powiedział, kontynuując ruch biodrami. W tamtej chwili w sali nie było słychać nic oprócz moich krzyków, które rozchodziły się echem po najodleglejszych zakątkach pomieszczenia, a kiedy w końcu wspólnie osiągnęliśmy spełnienie, w komnacie nastała wręcz niepokojąca cisza.
Pierwszym dźwiękiem który ją przerwał był śmiech Bastiena. Po chwili i ja dołączyłem się do niego i nie mając siły nawet się podnieść, skręcałem się ze szczęścia na jego kolanach.
Nagle czarnowłosy zamilkł i zakładając za ucho kosmyk moich włosów, zapytał:
-To co? Zostaniesz królem?
-O ile następnym punktem programu nie będzie oczekiwanie, że zostanę królową.
-To się jeszcze okaże. – szepnął i zostawił na moim czole delikatny pocałunek. Zmrużyłem brwi, przyglądając się mu badawczo.
-To jeszcze nie jest pożegnanie, prawda?
-To też się jeszcze okaże.
 
***

Następnego dnia nie zobaczyłem Bastiena przy odjeździe. Spojrzałem zdezorientowany na strażników prowadzących mnie przez główny plac w stronę lotniska.
-Gdzie Bastien?
-Pojechał na front wczoraj wieczorem. Nie mówił waszej książęcej mości? – odpowiedział strażnik z podejrzanym uśmiechem na ustach, który jednak zdecydowałem się zignorować.

6 komentarzy:

  1. Na front, taa? xD Hehe, jeśli Cyprien ma unieszkodliwić swoją matkę, musiałby też ogarnąć jej popleczników i strażników na zamku... bo coś wątpię, że tam panuje zgodność: Umarł król! Niech żyje król!".
    "-O ile następnym punktem programu nie będzie oczekiwanie, że zostanę królową." - chyba mimo wszystko siłą rzeczy Cyprien nią jest... Bastien raczej mu hmm, tronu nie odda, ani stanowiska króla, gdyby ich terenom przyszło się połączyć. xD
    Troszkę mi dziwnie z tą nagłą zmianą u Cypriena. Masochista jeden. xD

    Zapraszam na rozdział. (jak ja dawno coli nie piłam... xD)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział cudny jak zwykle.
    Czekam oczywiście na następny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybaczie, że dopiero teraz, ale jakiś czas miałam "Blog został usunięty". Zresztą pisałam do ciebie Tsuki. Nie wiem czemu takie coś było. Jak dla mnie, rozdział cudo. W sumie podoba mi się to, że Cyprien się tak podprządkował, ale uważam, że trochę szkoda, że Bastien się nie pożegnał(za wszelkie pomyłki immienne, z góry przepraszam. Ale z tym mam problemy... jak zwykle. Pamiętam twarze ale nie imiona:P) I coś mi się wydaje, że jednak działa tam zasada "Umarł król, niech żyje król" ale pod postacią kto najszybciej zajmie tron siłą:P I coś mi się wydaje, że Bastein i Cyprien będą królem i królem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam na rozdział. xD

    OdpowiedzUsuń
  5. Zostałyście prze zemnie nominowane do Liebster Blog Award.
    Więcej informacji znajdziecie na moim blogu.
    Peszek

    OdpowiedzUsuń