Nowy rozdział. Z „lekkim”
poślizgiem, ale jest. Obydwie się rozchorowałyśmy, więc w końcu było trochę
czasu na pisanie. :)
Zapraszamy do czytania i komentowania!
________________________________________________________________
Nie
pamiętał dużo z ich podróży. Kilka przystanków, by dać odpocząć zmęczonym nogom
i odetchnąć płucom. Nie miał ze sobą nic oprócz małego nożyka, który trzymał
wciąż ściśnięty w dłoni, nawet się nie zastanawiając. Jego siostra dźwigała na
plecach swój wielki tasak, a Carol potężną kuszę. Czuł się jak bagaż, ale
musieli uciekać z zamku jak najszybciej się dało, nie zdążył wziąć więc nawet
okrycia. Zorientował się dopiero kiedy nadeszła druga noc. Podczas pierwszej
wciąż w szoku nie zwracał uwagi na otoczenie, skulony pod drzewem, z ramionami
owiniętymi wokół kolan. Czuł jak Asmodeusz uśmiecha się w jego wnętrzu i musiał
powstrzymywać się czasem od wybuchnięcia nieokiełznanym śmiechem. Nie swoim
oczywiście. Dopiero drugiej nocy, gdy rozluźnił nieco swoje mięśnie i
zorientował się, że wiatr wieje w gałęziach drzew i przedziera się przez
cienkie warstwy jego ubrania. Etienna i Carol też nie mieli nic grubszego.
Przyzwyczajeni do luksusów, przynajmniej jego siostra, i z kompletnie
nieprzemyślanym planem, uciekali w pośpiechu, nie myśląc co zrobią, gdy już im
się uda.
Cyprien
znów skulił się przy drzewie, drżąc tym razem z zimna. Powoli wszystko co stało
się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, zaczęło układać się w całość
w jego głowie. Jednocześnie poczuł się jednak jeszcze bardziej zagubiony. Nie
był nawet pewny, czy wchodząc do Sali Jadalnej miał zamiar zabić swoją matkę. W
jego głowie co chwilę pojawiał się obraz jej zakrwawionego trupa.
-Co
zrobimy teraz? – zapytał, nawet nie wiedząc, że otwiera usta.
Etienna
i Carol spojrzeli po sobie, potem znów na Cypriena, którego spojrzenie wciąż
tkwiło wbite w pustkę.
-Myśleliśmy,
że masz jakiś plan. – odezwała się cicho jego siostra. Pierwszy raz od doby
spojrzał na nią, w jej oczy, nawiązał chociaż ten kontakt, po czym znów
powrócił do wpatrywania się w przestrzeń.
-Miałem.
Ale nic nie poszło tak jak trzeba. – mruknął, gdy jego ciałem wstrząsały
kolejne i kolejne dreszcze. Musiał wyglądać żałośnie. Jego ubrania zapewne były
brudne i podarte, włosy tłuste i skołtunione.
-To
co zrobimy? – zapytała Etienna, zapewne nie do końca świadomie powtarzając jego
własne pytanie.
-Nie
wiem. Możemy…
Nie
mogli. Nie mogli nic zrobić. Do tej chwili zapewne każdy w królestwie
zastanawia się co się stało. Gdzie podział się on i Etienna. Istniała możliwość,
iż nie oskarżono ich o morderstwo. Równie dobrze
mogli uznać, że ktoś z czarnych zabił królową i porwał ich dla okupu. Jednak,
pomimo tego jak prawdopodobne to było, Cyprien nie chciał ryzykować. Musiał coś
wymyślić. To on wpakował ich w tą sytuację.
-Lena!
– krzyknęła nagle Etienna, a Cyprien spojrzał na nią, nie wiedząc o co chodzi.
– Ciotka Lena. – powtórzyła jego siostra już ciszej, a Cyprien w końcu choć
przez sekundę chciał się uśmiechnąć.
-Można
jej ufać? – zapytał Carol w chwili ciszy jaka wykwitła pomiędzy rodzeństwem,
kiedy wpatrywali się w siebie niemal rozradowani, a na pewno pełni nadziei.
-Tak.
– szepnął Cyprien, wspominając dziecinne lata, które spędzali razem w dworku
ciotki Leny. Jak zawsze broniła ich przed mamą, jak opowiadała im bajki, jak
robiła wszystko by mogli zostać z dala od toksycznego domu jak najdłużej.
–Można. – dodał z lekkim westchnieniem ulgi.
***
Kaleb wyślizgnął się z łóżka, pozostawiając Lukę samego. Od trzech dni
przychodził do niego, a chłopak zasypiał w jego ramionach, pocąc się lekko pod
wpływem koszmarów, ale przynajmniej nie krzycząc. Kaleb wiedział, że to
nieodpowiednie. Za tydzień ludzie zaczną gadać, za miesiąc zostanie usunięty z
parafii. Tak to się odbywa, ale przecież nie robił nic poza leżeniem przy nim.
Jak Boga kochał, nie robił nic więcej.
Skierował się do kuchni. Małe mieszkanko Luki składało się tylko z
niej, jednego pokoju i łazienki. Była to jakaś przerobiona speluna na parterze,
oficjalnie nie nadająca się do zamieszkania, więc mróz przedzierał się przez
każdą dziurę jaką udało mu się znaleźć.
Po apokalipsie, jak przyjęło nazywać się wydarzenia sprzed wieku,
ludzie schronili się w mroźnych ostępach północy. Nie były tak mroźne jak
kiedyś. Globalne ocieplenie sprawiło, że dało się tam mieszkać w warunkach podobnych do niegdysiejszej
Alaski.
Po piątej próbie płomień kuchenki rozświetlił pomieszczenie. Kaleb
postawił na niej lekko zardzewiały czajnik i wyruszył w poszukiwaniu kubka. Na
nic więcej niż kawa nie liczył. Lodówka Luki, która zamiast chłodzić,
sprawiała, że zawartość nie zamarzała w chłodnym środowisku, wypełniona w
trzech czwartych opakowaniami krwi zdobytej zapewne na czarnym rynku, nie
zachęcała do głębszego zapoznania się z zawartością. Może Kaleb znalazłby tam
jakiś normalny produkt spożywczy, ale jakoś nie mógł opanować mdłości, kiedy
patrzył na litry ludzkiej krwi. W końcu istoty zwane wampirami mogły jeść. Raz na miesiąc nawet musiały.
-Kaleb. - usłyszał cichy głos z pokoju, gdy stał oparty o blat kuchni,
przyglądając się beznamiętnie pomieszczeniu.
-Tutaj. - zawołał, kierując się do pokoju, ale w tej chwili drzwi otworzyły
się i stanął w nich Luka. Na ogół pewny siebie, niemal sprawiający wrażenie starszego
od księdza, teraz wyglądał jak nastolatek na odwyku narkotykowym. Wory pod
przekrwionymi oczami ze źrenicą niemal zakrywającą błękitną tęczówkę.
Skołtunione włosy, nie myte od tygodnia. Pot na czole. Chłopak miał na sobie
tylko luźną bluzę, również przepoconą i krótkie szorty. Kiedy podchodził do
małego stoliczka w rogu pomieszczenia, musiał podtrzymywać się ściany, by nie
upaść. Usiadł ciężko na krześle i położył głowę na blacie stołu. Jego wzrok
spoczął na lodówce i skrzywił się, zapewne myśląc, że będzie musiał znów się
podnieść, by wyjąć z niej krew.
-Ja to zrobię. - powiedział Kaleb, widząc wzrok chłopaka i pomimo
swojego wstrętu otworzył lodówkę, wyjął woreczek krwi, taki w jakich
przetrzymuje się ją w szpitalach i zrobiwszy małą dziurkę, wlał zawartość do
kubka. Luka zapewne wpiłby się w plastik, nie myśląc nawet o bardziej
cywilizowanym sposobie, ale z jakiegoś nieznanego do końca powodu Kaleb nie
chciał tego widzieć.
-Proszę. - powiedział, stawiając kubek przez chłopakiem. Ten
uśmiechnął się lekko, delikatnie dotykając dłoni księdza opuszkami palców, zbyt
zmęczony żeby mówić. Kabel w pierwszym odruchu szybko odsunął dłoń i odwrócił
się plecami do Luki. Woda w czajniku zaczęła bulgotać, więc zrobił sobie
upragnioną kawę i usiadł na przeciwko niebieskookiego. Przez chwilę wpatrywał
się jak łapczywie połyka krew, po czym przeniósł wzrok na zegarku. Była szósta
rano, a na dworze wciąż ciemno. Kaleb nie spodziewał się dziś nawet odrobiny
słońca, choć szczerze mówiąc stracił rachubę czasu.
-Jak się czujesz? - zapytał, gdy cisza zaczęła mu ciążyć.
-Mając świadomość, że mam w sobie Szatana? Myślałem, że będzie gorzej.
- odpowiedział z ironicznym uśmiechem, w którym ksiądz zobaczył ból i strach.
-Lucyfer to tak właściwie nie Szatan. Szatan to osobny demon. -
zaczął, ale po chwili przestał, zdając sobie sprawę, że gada od rzeczy.
-Świetnie! To może znajdę kumpla. - znów sarkazm pełny bólu i strachu.
Znów zapadłą pomiędzy nimi cisza. Ciężka i lepka.
-O czym śniłeś? - Kaleb spróbował ponownie, patrząc na Lukę, jakby bał
się, że tamten wybuchnie.
-Sam nie wiem. Pamiętam tylko jakiś labirynt. Białe ściany i sufit za
wysoko, żeby go zobaczyć. Nic więcej.
Kaleb nic nie powiedział, upijając łyczek gorącej kawy.
-Chciałbym pamiętać więcej. - szepnął Luka, patrząc pustym wzrokiem na
blat stołu.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł.
-To mój jedyny pomysł. Chcę chociaż wiedzieć o co chodzi, a za każdym
razem jak próbuję zajrzeć do środka - przerwał na chwilę, krzyżując swe
spojrzenie z wzrokiem Kaleba, po czym znowu je opuszczając - sam wiesz co się
dzieje.
Tak. Kaleb wiedział. Nie rozumiał do końca tego zaglądania do środka i
wątpił, że ktokolwiek mógłby zrozumieć, ale wiedział, że gdy Luka próbował to
robić, jego ciałem wstrząsały konwulsje i krzyki roznosiły się po całej ulicy.
Przytaknął lekko głową na znak zrozumienia.
-Znam kogoś. - powiedział nie do końca jasno - Ona mogłaby... ci
pomóc.
-Kto? Jakaś lekarka od psycholi? - zapytał agresywnie. Kaleb nie
zwrócił uwagi na ten wybuch. Od jakiegoś czasu Luce zdarzały się zmiany
nastrojów.
-Można tak powiedzieć. - uśmiechnął się tajemniczo, wstając od stołu i
odstawiając kubek do zlewu.
***
Szli w milczeniu, z rękami w kieszeniach, wzrokiem wbitym w przykryty
śniegiem chodnik. Wiatr świstał między gałęziami nielicznych drzew, przemykał
ulicami z szybkością olimpijskiego sprintera. Samotny neon restauracji migał co
chwilę, raz po raz rozświetlając ulicę.
-Ja mieszkam na zadupiu, ale to już przesada. - mruknął w końcu Luka
ponurym, słabym głosem.
-Fakt, kiedyś lepiej to wyglądało.
-Kiedyś? Kiedy ostatnio u niej byłeś?
-Jakiś czas temu. - przyznał Kaleb wymijająco, kierując się do
obskurnych drzwi w bramie jednego z budynków.
Luka westchnął, spoglądając do góry na fasadę kamienicy, po czym
wszedł do budynku za Kalebem. Po chwili znaleźli się w małym korytarzyku, gdzie
jedynym źródłem światła była lampeczka przy dzwonku do drzwi. Kaleb nacisnął
niepewnie, przygryzając dolną wargę. Szczerze mówiąc, nie był pewny czy zastanie
kogokolwiek, ale po chwili drzwi otworzyła mu wysoka kobieta, ubrana tylko w
bieliznę. Jej zdziwiony wzrok spoczął najpierw na Kalebie, potem na Luce, po
czym z trzaskiem zamknęła drzwi. Ksiądz nie ruszył się jednak z miejsca, a
dziewczyna wróciła po chwili ubrana w jeansy i podkoszulek.
-Witaj. - powiedział Kaleb, uśmiechając się delikatnie.
-Hej. - powiedziała młoda kobieta, wpuszczając ich do środka. Luka
zauważył na jej ręce nakłucia po igłach. Kiedy dziewczyna dostrzegła jego
wzrok, szybko założyła leżący na fotelu sweter.
-Co cię tu sprowadza? - zapytała, nadal patrząc na Kaleba szeroko
otwartymi oczami.
-Chcielibyśmy skorzystać z twoich usług. - powiedział po prostu. Dla
osoby postronnej wyglądało to pewnie jak rozmowa klienta z prostytutką.
Wzrok dziewczyny potoczył się od Kaleba na Lukę. Kiedy utkwiła swoje
ciemne oczy, tak nienaturalne w jej jasnej twarzy w jego niebieskich
tęczówkach, poczuł nagły chłód i dreszcze.
-Już tego nie robię. - odpowiedziała po chwili ciszy, zwracając
spojrzenie znów na Kaleba.
-Pomyślałem, że mogłabyś zrobić wyjątek. - mówiąc to wyjął z płaszcza
zdecydowanie za dużo pieniędzy. Luka już chciał protestować, że nie prosiłby
go, gdyby wiedział ile to będzie kosztować, ale dziewczyna wyciągnęła już dłoń
po banknoty, ponownie patrząc na Lukę.
-O co dokładnie chodzi?
-Przypomnienie sobie snów. - odpowiedział Luka, zanim pomyślał o
otwieraniu ust.
-Przypomnienie? - szepnęła. Luka nie był pewny czy to twierdzenie, czy
pytanie. Skinął więc tylko lekko głową. - Usiądź. - powiedziała równie cicho,
lecz tym razem rozkazująco.
Niebieskooki powoli usiadł na wskazanym przez nią fotelu, z każdą
chwilą coraz bardziej żałując swojej decyzji.
-Zamknij oczy.
Zrobił to. Przez chwilę nic się nie działo. W powietrzu unosił się
zapach papierosów i pleśni. Cisza wisiała w powietrzu jak topór w ręku kata, aż
w końcu Luka poczuł na swojej skroni coś zimnego. Dopiero po chwili zdał sobie
sprawę, że to palce dziewczyny. Nie wiedział, że człowiek może mieć tak zimne
palce.
Po chwili przeszedł go dreszcz. Miejsce, którego dotykała dziewczyna
zaczęło piec, pomimo tego jak zimne miała palce. A może piekło z zimna? W
pierwszym odruchu chciał się wyrwać, ale powstrzymały go mocne dłonie na jego
ramionach. Odetchnął, czując blisko siebie zapach Kaleba. Przez chwilę myślał,
że zwymiotuje, ale z czasem zaczął przyzwyczajać się do dziwnego uczucia, jakie
przechodziło przez jego ciało.
Nagle wszystko się skończyło. Luka otworzył oczy i mrugając parę razy,
rozejrzał się po pomieszczeniu. Kobieta usiadła pod ścianą na przeciwko niego,
oddychając ciężko. Na jej czole zauważył kropelki potu.
-Dziś będziesz pamiętał. - powiedziała niskim głosem, który sprawił,
że Luka zadrżał ponownie. Nawet nie zauważył, gdy Kaleb chwycił go za
nadgarstek i z cichym 'Dziękuję', wyprowadził z mieszkania znów na zapyziałą
ulicę.
***
Następne
dwa dni spędzili w podróży, zmarznięci i zmęczeni. Zbyt zmęczeni żeby iść, zbyt
zmarznięci żeby się zatrzymać. Jesień coraz szybciej zamieniała się w zimę.
Liście opadały z drzew, trawa robiła się szara i sucha. Trzeciego dnia Etienna
pierwsza dostała drgawek z powodu braku krwi. Musieli stanąć, żeby mogła
zregenerować siły. Czwartego to Cyprien nie mógł już dalej iść. Upadł na ziemię
bez słowa ostrzeżenia, pozostając nieprzytomny przez następne trzy godziny. W
końcu jednak dotarli do celu. Skromny dworek ich ciotki wyłonił się z lasu
kiedy wyszli z lasu na drogę, wzdłuż której szli większość czasu. Resztki
betonu znaczyły niegdysiejszą autostradę. Dworek ich ciotki, nie jeden z tych
zachowanych, ale zbudowany od fundamentów już po apokalipsie stał na polanie w
środku tej głuszy. Nie prowadziła do niego żadna inna droga poza tą wydeptaną
dla pieszego. Nikt tu zresztą nie zaglądał.
Otoczony
niskim murkiem, nie trudnym do sforsowania, ani razu nie został jednak
zrabowany. Na podwórku leżał wielki, kudłaty pies, zbyt stary jednak, żeby być
tego przyczyną. Tutaj po prostu naprawdę nikt nie przychodził. Ich ciotka
wyniosła się do tej głuszy, i Bóg jeden wie czemu, ani myślała się stąd
wynosić.
Cyprien
przedarł się powoli przez ogrodzenie, patrząc co chwila przez ramię, czy idąca
za nim siostra nie narobi za wiele hałasu. Czasem zapominał, że była tak samo
wyszkolonym żołnierzem jak on. Może nawet lepszym.
Pies,
leżący u drzwi dworku, otworzył jedno oko, ziewnął w lekceważącym geście i
poszedł spać dalej. Cyprien uśmiechnął się delikatnie, przeskakując trzy
schodki prowadzące na ganek. Odetchnął i zapukał bez większego zastanowienia.
Mijała sekunda, druga, trzecia, piętnaście i blondyn zaczął zastanawiać się,
czy aby na pewno dobrze zrobili. Jego rozmyślania przerwały jednak pośpieszne
kroki i po chwili drzwi otworzyły się szeroko, ukazując kobietę starszą o nie
więcej niż pięć lat, choć nie widzieli się dwadzieścia.
-Cypri?
Eti? - szepnęła zszokowana, błądząc oczami od blondyna do brunetki. Jej wzrok
na chwilę zatrzymał się na wielkim mieczu na plecach Etienny, po czym
skierowały się na chwilę ku Carolowi i jego wielkiej kuszy.
-Witaj,
ciociu. - pierwsza odezwała się Etienna, przechodząc obok Cypriena i tuląc
starszą kobietę z uśmiechem. Cyprien zrobił to samo i po chwili weszli do
rezydencji.
Tak
naprawdę nic się nie zmieniło. To tu, to tam przybył jakiś nowy bibelot,
wazonik wypełniony polnymi kwiatami, które ich ciocia tak lubiła, ale meble
były takie same. Tak samo ustawione i przez chwilę Cyprien poczuł się naprawdę
bezpiecznie. Kiedy usiedli w pokoju w wielkich fotelach obitych czerwonawą
skórą, ciotka w końcu odzyskała głos.
-Co
wy tu robicie? Myślałam, że was porwali. Po tym co się stało z waszą matką... -
zaczęła. Na jej słowa Cyprien spuścił wzrok patrząc na swoje dłonie. Szczerze
mówiąc, nie przypuszczał, że do tej głuszy dochodzą jakieś wiadomości, ale była
to tylko płonna nadzieja.
-To
nie całkiem tak wyglądało. - szepnął, po czym skierował spojrzenie na swoją
siostrę.
Ciotka
zamilkła na chwilę, patrząc znów od jednego do drugiego z rodzeństwa. Zapadła
głucha cisza, ciężka, jak każda cisza, której Cyprien ostatnio doświadczał.
Przez chwilę pomyślał o Bastienie. Tak naprawdę myślał o nim non stop, ale
przez chwilę, krótką chwilę, zbyt zmęczony, żeby teraz radzić sobie ze światem, zatracił się w
tej myśli i na jego usta omal nie wystąpił uśmiech.
Niespodziewanie,
tym który przemówił pierwszy był Carol.
-Pani
myślała, że ich porwali. A co myślą inni? - zapytał ze wzrokiem wbitym w
rozbiegane oczy starszej kobiety. Przez chwilę nie odpowiadała, wykręcając
palce.
-Nie
mówią nic oficjalnie, ale odniosłam wrażenie, że sądzą... że to wy... - nie
skończyła, patrząc w oczy Cypriena. Ból, który się w nich wymalował, stanowił
najlepszą odpowiedź. Ciotka wciągnęła powietrze ze świstem, po czym szybko
wstała, mamrocząc pod nosem coś w stylu: "Dajcie mi chwilę" i wyszła
z pokoju.
-Myślisz,
że nas wyda? - zapytał brunet, patrząc na drzwi, za którymi zniknęła kobieta.
Szczerze mówiąc, wszyscy tam patrzyli.
-Nie...
- odpowiedział cicho blondyn, znów mając tylko wielką nadzieję.
***
Ciemny
pokój rozbrzmiał nagle krzykiem. Bastien zerwał się z miejsca, niemal spadając
z łóżka i podszedł do pryczy, na której spał Rodrick. Chłopak szarpał się i wiercił, nie ruszając się jednak z miejsca.
Jak gdyby został przywiązany kajdanami do łóżka. Oddychał ciężko,
nienaturalnie, za szybko, żeby tlen mógł dotrzeć do płuc. Twarz chłopaka robiła
się coraz bardziej czerwona, powoli przyjmując kolor jego włosów.
-Rodrick.
Obudź się! - Bastien szarpał go tak mocno, że nie wierzył iż chłopak się nie
budzi. Podejrzewał, że nie obudziłby się nawet gdyby zrzucić go z dachu do
zimnego basenu.
Po
chwili jednak ciało chłopaka wyprężyło się, plecy wygięły się w łuk, usta
pozostały na wpół otwarte. Bastien patrzył na tą sylwetkę przerażony i
sparaliżowany, klęcząc na podłodze przy chłopaku. Nie podejrzewał, że ktoś może
wyglądać tak przerażająco, jednak gdy rudzielec otworzył szeroko oczy,
Bastienem wstrząsnął dreszcz. Czarne oczy wpatrujące się ślepo w punkt gdzieś
przed sobą. Nieruchomość chłopaka była przerażająco, ale gdyby teraz się ruszył
Bastien zapewne krzyknąłby ze strachu. Nie chciał myśleć tak o swoim bądź co
bądź przyjacielu, ale patrząc w te czarne oczy nie widział Rodricka
***
-Halo! - usłyszał własny głos, choć nie przypominał
sobie, czy otwierał usta. Słowo rozleciało się w powietrzu bez echa. Nie
widział nic. Nawet ciemności. Jakby nagle stracił wzrok, stracił pamięć o tym
czym jest wzrok. Czuł jednak swoje ciało. Postąpił jeden krok naprzód,
obawiając się przepaści, ściany, czegokolwiek, co przeszkodziło by mu w
poruszaniu się. Jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz, kiedy dotknął stopą
podłoża. Zdał sobie też sprawę, że nie ma butów i stąpa po lodzie. Niemal w tej
samej chwili jak ta świadomość dotarła dziwnym sposobem do jego umysłu,
odzyskał wzrok. Zamrugał kilka razy, ale wokoło nie było nic oprócz ciemności i
lodu.
-Halo?!
– spróbował jeszcze raz. Tym razem gdzieś daleko usłyszał ciche echo. A może to
był inny głos?
Zdał
sobie sprawę, że jest nagi, kiedy spojrzał w tafle lodu, która odbijała zniekształcenie
jego sylwetkę. Zachłysnął się powietrzem, kiedy ujrzał, iż jedynym wyraźnym
elementem jego ciała odbitym w lodzie, są jego niebieskie oczy.
Przez
chwilę miał wrażenie, że jego odbicie uśmiecha się przebiegle, ale szybko
potrząsnął głową, stawiając do przodu kolejny krok. Nagle usłyszał trzask lodu.
Serce podskoczyło mu do gardła, kiedy tafla załamała się, a on zaczął spadać w
ciemną otchłań. Z każdą chwilą robiło się coraz zimniej i zimniej. Nie wiedział
dlaczego ludzie uważają, że w piekle jest gorąco. Kiedy upadł nagi w śnieżną
zaspę, która znikąd pojawiła się pod nim, był pewny, że jest tam zimno. Nie
przeszkadzało mu jednak to uczucie i powoli otworzył oczy, wstając z zaspy.
Sceneria
przypominała teraz zwykłą ziemię. Ciągnące się kilometrami zaśnieżone pustkowia
i gwiazdy na czarnym niebie. Luka przez chwilę wpatrywał się w ten widok,
próbując złapać oddech, ale zimne powietrze raniło jego płuca tak mocno, iż
zaczął kasłać krwią. Kiedy pierwsza szkarłatna kropla opadła na śnieg, z nieba spadła
gwiazda. Świetlista i tak jasna, że ciężko było na nią patrzeć, rozniosła
krajobraz z ogromnym hukiem.
Luka
zakrył oczy ręką, ale siła uderzenia znów wepchnęła go w śnieżą zaspę. Gdy
otworzył oczy znów był gdzie indziej. Wąski korytarz był całkowicie biały,
zimne marmurowe ściany ciągnęły się tak wysoko, że nie było widać sufitu.
-Halo?
– rozbrzmiało w powietrzu, ale tym razem Luka nie był tym, który zawołał.
Ładnie przerwałyście, muszę przyznać, że to opanowałyście do perfekcji. xD Rozdział chyba najbardziej z tych wszystkich pełen akcji – nie licząc poprzedniego, w którym miejsce miały decydujące sceny. Cyprien wydaje się być masakrycznie zmęczony, a liczyć może jedynie na ciotkę… Niemniej, skoro tam docierają informacje z dworu królewskiego, to i muszą tam też zachodzić jacyś ludzie… a żołnierze, czy osoby poszukujące rodzeństwa prędzej czy później zaczną szukać u ciotki.
OdpowiedzUsuńBastien też nie ma lekko. Teraz najwyraźniej ma pod opieką kogoś równego Luce… Jest jak Kaleb, z tym, że daleko mu do świętości. xD A właśnie, ksiądz. Jestem pełna podziwu za zrobienie… posiłku dla przyjaciela. I za to, co dla niego zrobił, aczkolwiek obawiam się, że lepiej jest nie pamiętać, niż nie móc się wybudzić.
Hahah xD Różne wypadki chodzą po ludziach. Czasami rodzeństwo odnajduje się po latach (mój wujek 2 lata temu dowiedział się, że ma trójkę rodzeństwa rozsianą po Polsce i teraz spotykają się na święta ;))
OdpowiedzUsuńNajgorzej jest zachorować po świętach/feriach. Zawsze na początku nauczyciele cisną, aby później, w czerwcu, mieć więcej luzu, co i tak nie jest prawdą, bo "uczyć trzeba się zawsze". I tyle by było z luzu xD
Hm, Radek nie zdąży powiedzieć Darkowi... chociaż... Może i zdąży, ale Darek nie zdoła jakoś zareagować.
Wybaczcie. Zapomniałam skomentować :) Co do wszystkiego... Zdzwiło mnie to, że jedank Lucyfer się pokazał. I to u tak ciekawego, skromengo człowieka. Co do Cypriena, wydaje mi się, że sam tego żałuję i mimo wszystko uda mu się uniknć "sprawidliwości". W końcu nie zabił matki, matka sama się nadziała.. Czekam na dalszą część. Cholernie podoba mi się jak piszecie
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy rozdział. xD
OdpowiedzUsuń