Oto
wyczekiwany następny rozdział. Podobno minęło już ze trzy tygodnie, ale my
jakoś tego nie zauważyłyśmy i niech to robi za naszą pierwszą wymówkę. Rozdział
w całości poświęcony siostrzyczce naszego Cypriena. Za długość, a raczej jej
brak przepraszamy. Niestety na razie nie jesteśmy wstanie nic z tym zrobić. A w
gimnazjum narzekałyśmy na brak czasu… jakie my głupie byłyśmy. Ha ha ha… to co
będzie na studiach?
No nieważne,
zapraszamy do czytania i komentowania!
PS: Może
jakiś bonusowy one-shot w zamian za krótkie rozdziały? Co wy na to? ______________________________________________________________
-Pani,
ten łucznik chce się z wami widzieć. - odezwał się młody chłopak, wsuwając
głowę do namiotu. Rozumiem, że chciał zapowiedzieć gościa, ale mógłby najpierw
zapowiedzieć siebie. Opuściłam koszulę, którą już chciałam z siebie zdejmować.
Mogę się założyć, że młody żołnierzyk nasycił się już widokiem moich piersi o
czym świadczyły rumieńce na jego bladych policzkach.
-Wpuść
go.
Naprawdę
bardzo starałam się nie warknąć, ale przyzwyczajenie wzięło górę.
-Pani.
- ukłonił się nisko, ani na chwilę jednak nie spuszczając ze mnie wzroku.
Zmrużyłam oczy również patrząc na niego nieustępliwie. Podszedł, kulejąc na zranioną
nogę. Opuszczony na pustyni oddział nie był wyposażony w luksusy, więc łucznik
musiał zadowolić się opatrunkiem.
-Tak?
-Tkwimy
w jednym miejscu już od tygodnia.
-Może
jestem młoda, ale nie głupia. Umiem liczyć dni.
-W
takim razie jestem pewien, że umiesz policzyć także zapasy.
-Nie
jesteś moim doradcą. Szczerze mówiąc, nawet nie jesteś moim podwładnym. Mogłam
zostawić cię na pastwę losu w środku tej zamieci, więc teraz nie mów mi, że
kończą mi się zapasy! - walnęłam pięścią w stół, a szklanka pełna krwi upadła
na ziemie z cichym pluskiem, a drobinki piasku zmieniły barwę na szkarłat.
Oczy
łucznika spoczęły na rozszerzającej się plamie czerwonego trunku po czym
przeniosły się na mnie.
-Masz
rację. Nie jestem twoim doradcą, ale radzę ci wracać do domu... pani. -
zakończył i z o wiele płytszym ukłonem niż przedtem, wyszedł z namiotu.
***
Białe
ściany ogromnego pałacu odbijały promienie życiodajnego słońca, które kaleczyło
moje oczy. Miałam już stanowczo dość słońca. Szybkim ruchem otworzyłam żelazną
bramę i wkroczyłam na podwórze. Marmurowa uliczka kryła się w cieniu, okolona wystrzyżonymi
zdobniczo żywopłotami, ale ja i tak nie zdjęłam słonecznych okularów, które
kupiłam wraz z wjazdem w bardziej cywilizowane tereny naszych ziem.
-Co
pani tu...? - odezwał się strażnik, otwierając przede mną drzwi do pałacu.
-Nie
twoja sprawa. - warknęłam, znów, i skierowałam się prosto do komnaty mojej
kochanej rodzicielki. Słyszałam za sobą kroki Carola. Niemal widziałam jego
wygięte w zwycięskim uśmiechu usta.
-Ty
- wskazałam na niego palcem, odwracając się na pięcie - czekasz! - po czym
otworzyłam wielkie, dębowe drzwi.
***
-Jak
to nie żyje? - zapytała, patrząc na mnie jak na kubek. Wpatrzyłam się w jej
oczy, licząc, że dostrzegę choć zalążek uczucia, strachu, żalu, smutku, ale w
tych oczach nie było nic.
-Najprawdopodobniej.
- odparłam, popijając łyk ciepłej krwi. Przez chwilę rozkoszowałam się jej
smakiem, po czym znów spojrzałam na
matkę.
Po
chwili po pokoju rozszedł się dźwięk tysięcy dzwoneczków, a przez drzwi wpadło
dwoje małych chłopców.
-Nuri!
Yuri! Ile razy wam mówiłam, żebyście nie bawili się w tej części pałacu?! -
krzyknęła, kierując zmrużone oczy na chłopców. Dzieci zatrzymały się, speszone,
po czym niemal od razu uniosły wzrok, patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się
najszczerzej od paru miesięcy i wyciągnęłam ramiona w ich stronę.
-Siostrzyczka!
- krzyknęli razem, biegnąc w moją stronę i już po chwili dwa czerwonookie
szkraby tuliły się do mnie, a ja do nich. Kątem oka spojrzałam na matkę, która
z nic niewyrażającą miną, znów usiadła na krześle i upiła łyk krwi. I tej chwili
zdałam sobie sprawę, że ona zupełnie mnie nie obchodzi, że mogłoby jej nie być,
że mi to obojętne, po czym wtuliłam w twarz w pachnące słodkimi owocami szyję
moich braci.
***
Korytarze
pałacu wykładane czerwonymi dywanami nagle wydały mi się puste. Nie było słychać
nawet moich kroków. Ściany ozdobione obrazami mordów i ludzkich katuszy,
powodowały dziwne reakcje w moim żołądku. Nie zamierzałam przestawić się na
syntetyczną lub zwierzęcą krew, tak jak robią to niebiescy, ale patrzenie na
wykrzywione w grymasie bóle twarze przyprawiało mnie o mdłości. Współcześnie
oczywiście nikt nie urządzał masowych mordów, choć psychopatów nie brakowało.
-Pani.
- usłyszałam nagle, aż podskakując z przerażenia na głos, który przerwał
wszechobecną ciszę. Pod drzwiami mojego pokoju stał nie kto inny jak Carol.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem, nie mogąc jednak nie zauważyć jego nowego
stroju. Czarne spodnie opinające dokładnie umięśnione nogi, ciemnozieloną
koszulę, której rękawy zostały podwinięte na wysokość łokci i krótką, czarną
kamizelkę. Czekoladowe loki związał w krótką kitkę.
Przez
chwilę poczułam się głupio, bo jako księżniczka, na dodatek księżniczka w
pałacu powinnam wyglądać stosowniej. Mój strój składał się jednak z jeansów,
białego T-shirtu i czarnej, skórzanej kurtki.
-Co
ty tu robisz? - zapytałam, kierując się w stronę drzwi.
-Miałem
na ciebie czekać, pani. - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, w jego uśmiechu
czułam jednak skrywaną kpinę.
-Jeśli
nawet, to na pewno nie pod moim pokojem. - otworzyłam drzwi i spojrzałam na
niego, robiąc krok do środka. - Ktoś mógłby to błędnie odebrać. - dodałam,
wchodząc głębiej i powoli zamykając drzwi. Nagle spotkałam jednak przeszkodę, w
postaci jego stopy. Spojrzałam na łucznika mrużąc wściekle oczy.
-Błędnie?
- zapytał, błyskając oczami. Wzięłam głęboki oddech i z całej sił kopnęłam jego
stopę swoją, a kiedy przeszkoda zniknęła, zatrzasnęłam drzwi.
***
Minął
tydzień, a ja ani razu nie odezwałam się do matki. Omijałam jej część pałacu
szerokim łukiem, bawiąc się z braćmi i robiąc wszystko to, czego nie można
robić na pustyni.
Dzisiejszy
dzień nie różnił się tak od innych. Słońce świeciło leniwie spomiędzy chmur,
wiatr delikatnie rozwiewał moje czarne kosmyki, a po ogrodzie roznosił się
zapach wiecznie kwitnących roślin.
Oparłam
się o murek ozdobnej fontanny, a po chwili pomiędzy moimi palcami wylądował
cienki papieros. Tylko na tą ludzką używkę dał nabrać się mój organizm.
Alkohol, choć dobry, nie wywoływał żadnych reakcji u wampira.
Szary
obłok dymu uleciał z moich ust, niknąc gdzieś w powietrzu między atomami azotu
i tlenu. Po chwili usłyszałam szelest.
-Jeśli
nudzi ci się tak bardzo, że mnie śledzisz, to może wrócisz na front? -
zapytałam, nawet nie chcąc się odwracać. Od przyjazdu do pałacu Carol chodził
za mną jak cień, a przynajmniej pojawiał się w najmniej oczekiwanych miejscach.
-Ty
nie wracasz? - zapytał, stając koło mnie, oparty tyłem o fontannę. Ręce miał
schowane w kieszeniach czarnych spodni, a oczy utkwił w jednej z setek chmur
wałęsających się dzisiaj po niebie.
-Nie
tęsknie za pustynią. - odpowiedziałam zdawkowo, znów się zaciągając. Posłał mi
przeciągłe spojrzenie, w którym wyczytałam
wszystko, co spodziewałam się wyczytać. - On nie żyje.
-Skąd
wiesz?
-Sam
tak twierdziłeś!
-A
co miałem wtedy twierdzić?!
-A
co się zmieniło?!
Staliśmy
na przeciw siebie z twarzami wykrzywionymi w gniewnym grymasie. Poczułam jak w moim wnętrzu budzi
się dawno uśpiony demon, więc wciągnęłam głęboko powietrze i znów oparłam się
łokciami o murek fontanny.
-A
co ja mogę zrobić? - westchnęłam, wzruszając ramionami.
-Zawsze
możesz spróbować. - odrzekł, uśmiechając się jednym kącikiem ust, wyrywając mi
z dłoni papierosa i zaciągając się nim. Kolejna chmurka szarego dymu pojawiła
się i zniknęła w powietrzu.
-I
co to da? Mam podejść pod ich obóz i zacząć krzyczeć jak szalona, żeby oddali
mi brata?
-Nie
polecałbym, ale jak nie będzie innego wyjścia... - zaśmiał się nosem, rzucając
papieros do wody.
Niespodziewanie
usłyszałam swój własny śmiech.
-Chcę
go uratować. Chociaż sprawdzić czy żyję, ale...
-Wiem.
-Nic
nie wiesz, Carol. To mój brat, a nie twój. - westchnęłam, odwracając głowę w
stronę słońca, na które w końcu, w
odróżnieniu od pobytu na pustyni, można było patrzeć.
-To
mój książę. - odparł, uśmiechając się do mnie delikatnie. Mimowolnie moje usta
również wygięły się w podobny sposób, ale tylko siłą powstrzymałam się przed
parsknięcie histerycznym śmiechem.
Niewiele
osób wiedziało, co synek myślał o władzy mamusi i o własnej pozycji, ale ja
byłam tą jedną z niewielu. Jego wyjazd do Gallowhall tylko potwierdził moje
przypuszczenia. Moja matka może udawać żal, rozpacz i histerie, ale nie zrobi
nic, żeby odzyskać Cypriena. Przecież po to go tam wysłała. Po to, żeby zginął.
Spojrzałam jeszcze raz w bordowe oczy mojego rozmówcy, ponownie się uśmiechając
i powtórzyłam:
-Nic
nie wiesz, Carol.
Po
czym poklepawszy go po ramieniu, odeszłam w stronę białych, marmurowych ścian
pałacu, które prześwitywały spomiędzy gęstej zieleni żywopłotów.
Po
chwili byłam już w środku. Słońce schowało się za szybami, a moje ciało znów
ogarnął marmurowy chłód. Złapałam za klamkę bawialni i bez zastanowienia
wkroczyłam do środka.
Na
fotelu siedziało dwoje moich młodszych braci. Nuri rozparty był wygodnie na
oparciu fotela, a jego krótkie włosy, były tak poczochrane jak tylko to było
możliwe. Głowa, nieco przechylona w prawą stronę, opadła na ramię, a trzymana w
ręce książka z każdą sekundą coraz bardziej wysuwała się spomiędzy palców
chłopca. Na jego kolanach siedział Juri. Długie, faliste włosy, równie jasne,
co włosy brata, opadały na szczupłe ramiona. Skulone na kolanach Nuri'ego
ciało, wtulone były w jego tułów, a długie rzęsy, łaskotały lekko zaróżowione
policzki.
Uśmiechnęłam
się lekko, na palcach podchodząc do braci i wyciągając z rąk Nuri'ego książkę.
Na okładce piękna panna w srebrnej sukni, leciała na zielonym smoku, z którego
paszczy wydobywał się słup ognia. Odłożyłam książkę na stolik i przykryłam
braci kocem. Juri mruknął mocniej wtulając się w ciało chłopaka, a ten objął go
mocniej w talii, jakby bojąc się, że braciszek spadnie na podłogę. Delikatnie
pocałowałam obydwu w gładkie policzki i cichaczem zniknęłam z pokoju.
Kochani bracia ;3 Hehe, matka ich jakoś nie kocha... a raczej nie okazuje uczuć (to męscy potomkowie... mogą jej zaszkodzić w przyszłości, więc lepiej byłoby, gdyby dziewczyna zabrała ich z zamku czym prędzej... ale z drugiej strony mogłaby udać się tylko na front... a takie miejsce jest zbyt niebezpieczne.
OdpowiedzUsuń---
Twój nauczyciel historii ma romans z gościem od geografii? Albo... są jakieś przesłanki ku temu? Aaah, dlaczego moi profesorowie mają żony? I gdzie jest mój ukochany pan filozof i jego kochanek! Tylko oni są najnormalniejsi na mojej uczelni.
Świetny obrazek ;3
Co do one shota - to ja jestem za xD
UsuńNa studiach... heh. W moim przypadku pierwsze dwa lata były w miarę okej, ale teraz mam czas wejść na komputer tylko w czwartki po szkole (bo wtedy zaczyna mi się weekend). ;)