niedziela, 21 października 2012

Devil's Soul VIII



Oto wyczekiwany następny rozdział. Podobno minęło już ze trzy tygodnie, ale my jakoś tego nie zauważyłyśmy i niech to robi za naszą pierwszą wymówkę. Rozdział w całości poświęcony siostrzyczce naszego Cypriena. Za długość, a raczej jej brak przepraszamy. Niestety na razie nie jesteśmy wstanie nic z tym zrobić. A w gimnazjum narzekałyśmy na brak czasu… jakie my głupie byłyśmy. Ha ha ha… to co będzie na studiach?
No nieważne, zapraszamy do czytania i komentowania!
PS: Może jakiś bonusowy one-shot w zamian za krótkie rozdziały? Co wy na to? ______________________________________________________________

-Pani, ten łucznik chce się z wami widzieć. - odezwał się młody chłopak, wsuwając głowę do namiotu. Rozumiem, że chciał zapowiedzieć gościa, ale mógłby najpierw zapowiedzieć siebie. Opuściłam koszulę, którą już chciałam z siebie zdejmować. Mogę się założyć, że młody żołnierzyk nasycił się już widokiem moich piersi o czym świadczyły rumieńce na jego bladych policzkach.
-Wpuść go.
Naprawdę bardzo starałam się nie warknąć, ale przyzwyczajenie wzięło górę.
-Pani. - ukłonił się nisko, ani na chwilę jednak nie spuszczając ze mnie wzroku. Zmrużyłam oczy również patrząc na niego nieustępliwie. Podszedł, kulejąc na zranioną nogę. Opuszczony na pustyni oddział nie był wyposażony w luksusy, więc łucznik musiał zadowolić się opatrunkiem.

-Tak?
-Tkwimy w jednym miejscu już od tygodnia.
-Może jestem młoda, ale nie głupia. Umiem liczyć dni.
-W takim razie jestem pewien, że umiesz policzyć także zapasy.
-Nie jesteś moim doradcą. Szczerze mówiąc, nawet nie jesteś moim podwładnym. Mogłam zostawić cię na pastwę losu w środku tej zamieci, więc teraz nie mów mi, że kończą mi się zapasy! - walnęłam pięścią w stół, a szklanka pełna krwi upadła na ziemie z cichym pluskiem, a drobinki piasku zmieniły barwę na szkarłat.
Oczy łucznika spoczęły na rozszerzającej się plamie czerwonego trunku po czym przeniosły się na mnie.
-Masz rację. Nie jestem twoim doradcą, ale radzę ci wracać do domu... pani. - zakończył i z o wiele płytszym ukłonem niż przedtem, wyszedł z namiotu.

***

Białe ściany ogromnego pałacu odbijały promienie życiodajnego słońca, które kaleczyło moje oczy. Miałam już stanowczo dość słońca. Szybkim ruchem otworzyłam żelazną bramę i wkroczyłam na podwórze. Marmurowa uliczka kryła się w cieniu, okolona wystrzyżonymi zdobniczo żywopłotami, ale ja i tak nie zdjęłam słonecznych okularów, które kupiłam wraz z wjazdem w bardziej cywilizowane tereny naszych ziem.
-Co pani tu...? - odezwał się strażnik, otwierając przede mną drzwi do pałacu.
-Nie twoja sprawa. - warknęłam, znów, i skierowałam się prosto do komnaty mojej kochanej rodzicielki. Słyszałam za sobą kroki Carola. Niemal widziałam jego wygięte w zwycięskim uśmiechu usta.
-Ty - wskazałam na niego palcem, odwracając się na pięcie - czekasz! - po czym otworzyłam wielkie, dębowe drzwi.

 ***

-Jak to nie żyje? - zapytała, patrząc na mnie jak na kubek. Wpatrzyłam się w jej oczy, licząc, że dostrzegę choć zalążek uczucia, strachu, żalu, smutku, ale w tych oczach nie było nic.
-Najprawdopodobniej. - odparłam, popijając łyk ciepłej krwi. Przez chwilę rozkoszowałam się jej smakiem, po czym znów spojrzałam  na matkę.
Po chwili po pokoju rozszedł się dźwięk tysięcy dzwoneczków, a przez drzwi wpadło dwoje małych chłopców.
-Nuri! Yuri! Ile razy wam mówiłam, żebyście nie bawili się w tej części pałacu?! - krzyknęła, kierując zmrużone oczy na chłopców. Dzieci zatrzymały się, speszone, po czym niemal od razu uniosły wzrok, patrząc na mnie. Uśmiechnęłam się najszczerzej od paru miesięcy i wyciągnęłam ramiona w ich stronę.
-Siostrzyczka! - krzyknęli razem, biegnąc w moją stronę i już po chwili dwa czerwonookie szkraby tuliły się do mnie, a ja do nich. Kątem oka spojrzałam na matkę, która z nic niewyrażającą miną, znów usiadła na krześle i upiła łyk krwi. I tej chwili zdałam sobie sprawę, że ona zupełnie mnie nie obchodzi, że mogłoby jej nie być, że mi to obojętne, po czym wtuliłam w twarz w pachnące słodkimi owocami szyję moich braci.

***

Korytarze pałacu wykładane czerwonymi dywanami nagle wydały mi się puste. Nie było słychać nawet moich kroków. Ściany ozdobione obrazami mordów i ludzkich katuszy, powodowały dziwne reakcje w moim żołądku. Nie zamierzałam przestawić się na syntetyczną lub zwierzęcą krew, tak jak robią to niebiescy, ale patrzenie na wykrzywione w grymasie bóle twarze przyprawiało mnie o mdłości. Współcześnie oczywiście nikt nie urządzał masowych mordów, choć psychopatów nie brakowało.
-Pani. - usłyszałam nagle, aż podskakując z przerażenia na głos, który przerwał wszechobecną ciszę. Pod drzwiami mojego pokoju stał nie kto inny jak Carol. Westchnęłam ze zrezygnowaniem, nie mogąc jednak nie zauważyć jego nowego stroju. Czarne spodnie opinające dokładnie umięśnione nogi, ciemnozieloną koszulę, której rękawy zostały podwinięte na wysokość łokci i krótką, czarną kamizelkę. Czekoladowe loki związał w krótką kitkę.
Przez chwilę poczułam się głupio, bo jako księżniczka, na dodatek księżniczka w pałacu powinnam wyglądać stosowniej. Mój strój składał się jednak z jeansów, białego T-shirtu i czarnej, skórzanej kurtki.
-Co ty tu robisz? - zapytałam, kierując się w stronę drzwi.
-Miałem na ciebie czekać, pani. - odpowiedział, jak gdyby nigdy nic, w jego uśmiechu czułam jednak skrywaną kpinę.
-Jeśli nawet, to na pewno nie pod moim pokojem. - otworzyłam drzwi i spojrzałam na niego, robiąc krok do środka. - Ktoś mógłby to błędnie odebrać. - dodałam, wchodząc głębiej i powoli zamykając drzwi. Nagle spotkałam jednak przeszkodę, w postaci jego stopy. Spojrzałam na łucznika mrużąc wściekle oczy.
-Błędnie? - zapytał, błyskając oczami. Wzięłam głęboki oddech i z całej sił kopnęłam jego stopę swoją, a kiedy przeszkoda zniknęła, zatrzasnęłam drzwi. 

***

Minął tydzień, a ja ani razu nie odezwałam się do matki. Omijałam jej część pałacu szerokim łukiem, bawiąc się z braćmi i robiąc wszystko to, czego nie można robić na pustyni.
Dzisiejszy dzień nie różnił się tak od innych. Słońce świeciło leniwie spomiędzy chmur, wiatr delikatnie rozwiewał moje czarne kosmyki, a po ogrodzie roznosił się zapach wiecznie kwitnących roślin.
Oparłam się o murek ozdobnej fontanny, a po chwili pomiędzy moimi palcami wylądował cienki papieros. Tylko na tą ludzką używkę dał nabrać się mój organizm. Alkohol, choć dobry, nie wywoływał żadnych reakcji u wampira.
Szary obłok dymu uleciał z moich ust, niknąc gdzieś w powietrzu między atomami azotu i tlenu. Po chwili usłyszałam szelest.
-Jeśli nudzi ci się tak bardzo, że mnie śledzisz, to może wrócisz na front? - zapytałam, nawet nie chcąc się odwracać. Od przyjazdu do pałacu Carol chodził za mną jak cień, a przynajmniej pojawiał się w najmniej oczekiwanych miejscach.
-Ty nie wracasz? - zapytał, stając koło mnie, oparty tyłem o fontannę. Ręce miał schowane w kieszeniach czarnych spodni, a oczy utkwił w jednej z setek chmur wałęsających się dzisiaj po niebie.
-Nie tęsknie za pustynią. - odpowiedziałam zdawkowo, znów się zaciągając. Posłał mi przeciągłe spojrzenie, w którym wyczytałam  wszystko, co spodziewałam się wyczytać. - On nie żyje.
-Skąd wiesz?
-Sam tak twierdziłeś!
-A co miałem wtedy twierdzić?!
-A co się zmieniło?!
Staliśmy na przeciw siebie z twarzami wykrzywionymi w gniewnym  grymasie. Poczułam jak w moim wnętrzu budzi się dawno uśpiony demon, więc wciągnęłam głęboko powietrze i znów oparłam się łokciami o murek fontanny.
-A co ja mogę zrobić? - westchnęłam, wzruszając ramionami.
-Zawsze możesz spróbować. - odrzekł, uśmiechając się jednym kącikiem ust, wyrywając mi z dłoni papierosa i zaciągając się nim. Kolejna chmurka szarego dymu pojawiła się i zniknęła w powietrzu.
-I co to da? Mam podejść pod ich obóz i zacząć krzyczeć jak szalona, żeby oddali mi brata?
-Nie polecałbym, ale jak nie będzie innego wyjścia... - zaśmiał się nosem, rzucając papieros do wody.
Niespodziewanie usłyszałam swój własny śmiech.
-Chcę go uratować. Chociaż sprawdzić czy żyję, ale...
-Wiem.
-Nic nie wiesz, Carol. To mój brat, a nie twój. - westchnęłam, odwracając głowę w stronę słońca, na które w końcu,  w odróżnieniu od pobytu na pustyni, można było patrzeć.
-To mój książę. - odparł, uśmiechając się do mnie delikatnie. Mimowolnie moje usta również wygięły się w podobny sposób, ale tylko siłą powstrzymałam się przed parsknięcie histerycznym śmiechem.
Niewiele osób wiedziało, co synek myślał o władzy mamusi i o własnej pozycji, ale ja byłam tą jedną z niewielu. Jego wyjazd do Gallowhall tylko potwierdził moje przypuszczenia. Moja matka może udawać żal, rozpacz i histerie, ale nie zrobi nic, żeby odzyskać Cypriena. Przecież po to go tam wysłała. Po to, żeby zginął. Spojrzałam jeszcze raz w bordowe oczy mojego rozmówcy, ponownie się uśmiechając i powtórzyłam:
-Nic nie wiesz, Carol.
Po czym poklepawszy go po ramieniu, odeszłam w stronę białych, marmurowych ścian pałacu, które prześwitywały spomiędzy gęstej zieleni żywopłotów.
Po chwili byłam już w środku. Słońce schowało się za szybami, a moje ciało znów ogarnął marmurowy chłód. Złapałam za klamkę bawialni i bez zastanowienia wkroczyłam do środka.
Na fotelu siedziało dwoje moich młodszych braci. Nuri rozparty był wygodnie na oparciu fotela, a jego krótkie włosy, były tak poczochrane jak tylko to było możliwe. Głowa, nieco przechylona w prawą stronę, opadła na ramię, a trzymana w ręce książka z każdą sekundą coraz bardziej wysuwała się spomiędzy palców chłopca. Na jego kolanach siedział Juri. Długie, faliste włosy, równie jasne, co włosy brata, opadały na szczupłe ramiona. Skulone na kolanach Nuri'ego ciało, wtulone były w jego tułów, a długie rzęsy, łaskotały lekko zaróżowione policzki.
Uśmiechnęłam się lekko, na palcach podchodząc do braci i wyciągając z rąk Nuri'ego książkę. Na okładce piękna panna w srebrnej sukni, leciała na zielonym smoku, z którego paszczy wydobywał się słup ognia. Odłożyłam książkę na stolik i przykryłam braci kocem. Juri mruknął mocniej wtulając się w ciało chłopaka, a ten objął go mocniej w talii, jakby bojąc się, że braciszek spadnie na podłogę. Delikatnie pocałowałam obydwu w gładkie policzki i cichaczem zniknęłam z pokoju.

2 komentarze:

  1. Kochani bracia ;3 Hehe, matka ich jakoś nie kocha... a raczej nie okazuje uczuć (to męscy potomkowie... mogą jej zaszkodzić w przyszłości, więc lepiej byłoby, gdyby dziewczyna zabrała ich z zamku czym prędzej... ale z drugiej strony mogłaby udać się tylko na front... a takie miejsce jest zbyt niebezpieczne.
    ---
    Twój nauczyciel historii ma romans z gościem od geografii? Albo... są jakieś przesłanki ku temu? Aaah, dlaczego moi profesorowie mają żony? I gdzie jest mój ukochany pan filozof i jego kochanek! Tylko oni są najnormalniejsi na mojej uczelni.
    Świetny obrazek ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do one shota - to ja jestem za xD

      Na studiach... heh. W moim przypadku pierwsze dwa lata były w miarę okej, ale teraz mam czas wejść na komputer tylko w czwartki po szkole (bo wtedy zaczyna mi się weekend). ;)

      Usuń