Witamy,
witamy, a dokładniej witam, bo Chiyeko nie ma. :D Pojechała sobie na wakacje i
mnie zostawiła, jak ona mogła? W każdym razie rozdział dodaje z lekkim
poślizgiem, ale wiecie jak to jest w wakacje. Nie wystąpią w nim Jednak Cyprien
i Bastien. Pojawią się tutaj nowe postacie. Mamy nadzieje, że ich polubicie. ;)
Serdecznie
dziękujemy Akemi i Lady-Makbet za zaglądanie tu czasami i czytane naszych
wypocin oraz witamy w naszym zacnym gronie czytelniczek Ghastly.
Zapraszamy
do czytania!
_____________________________________________________________
Luca
Blade
światło słońca tańczyło na pokrytej mozaiką podłodze rozszczepione przez liczne
witraże. W powietrzu unosił się zapach kadzidła i wosku, a płomienie świec
drżały co chwila. Z zimna albo strachu. Ogromne sosnowe drzwi zamknęły się za
moimi plecami, wydając z siebie jęk konającego starca. Stanąłem w cieniu
wsparty o marmurową kolumnę. Z ołtarza patrzył na mnie wymalowany oliwną farbę
Chrystus. Aż dziwne, że skurczybyk przetrwał nawet upadek piekła. No cóż,
potwierdziła się dzięki temu jego teoria, ale Sądu Ostatecznego jak nie było,
tak nie ma. Nie mogłem wejść dalej. Ukryty za pokutną kolumną czułem, niemal
słyszałem magiczną barierę, która istniała tylko dla mnie. Tylko dla takich jak
ja.
-Luca? -
usłyszałem cichy szept i wyjrzałem zza kolumny. Miałem na sobie proste czarne
spodnie, białą koszulę i czarny płaszcz, który niemal sięgał podłogi. To jednak
podążający w moim kierunku mężczyzna wyglądał jak ksiądz. No cóż. Był nim. -
Wejdź. - powiedział z lekkim uśmiechem, skręcając w boczną nawę. To proste słowo
dla człowieka było tylko uprzejmością. Dla mnie było niezbędne. Wampir nie może
wejść do domu człowieka bez pozwolenia, a już na pewno nie do domu Boga.
Kolejny pomysł tego skurczybyka na górze, żeby jego cennym owieczkom nic się
nie stało.
Chowając
dłonie w kieszeniach, podążyłem za Kalebem. Z jego szyi zwisał duży, srebrny
krzyż, który odbijał niesforne płomienie, oprócz tego jego strój stanowiła
jednak tylko sutanna. Nasze kroki niosły się echem po kościele, co zawsze mnie
irytowało. W tym miejscu nie można było postawić kroku niepostrzeżenie.
-Po co
przyszedłeś? - zapytał, opierając się o jedną z bocznych ławek.
-Wyspowiadać
się. - powiedziałem z lekkim uśmiechem. Kaleb wpatrywał się w moje niebieskie
tęczówki swoimi, które miały kolor trawy. Błyszczały w płomieniach świec,
przypominając o nigdy nie nastającej tu wiośnie.
-Spowiadasz
się codziennie. - odrzekł nieco znużonym głosem.
-Codziennie
jestem sobą.
Kaleb
odbił się od ławki i podszedł do mnie, wciąż wwiercając we mnie te swoje zielone
oczy. Uśmiechnął się tym uśmiechem, na który nie mogłem nie odpowiedzieć tym
samym. Mój uśmiech był jednak smutny i żałosny. Ksiądz objął dłonią mój
policzek, gładząc go delikatnie. Był tak blisko, że krzyżyk zawieszony na jego
szyi, dotykał mojej koszuli.
-Odpuszczam
ci grzechy w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. - szepnął, zostawiając lekkim
pocałunek na moim czole, po czym cofnął się o krok i odszedł kierując się ku
głównej nawie. W ostatniej chwili złapałem go za rękaw sutanny i pociągnąłem do
siebie, obejmując ramieniem jego talię.
-Zostaw. -
szepnął, kładąc dłonie na moim torsie i odpychając mnie delikatnie. Tylko
objąłem go mocniej, opierając podbródek na jego ramieniu. - Zostaw. - szepnął
jeszcze raz, wprost w moje ucho, kładąc głowę na moim torsie. Już się nie
odpychał. Pod skórą czułem coraz szybsze tępo jego krwi, której słodki zapach
dało się wyczuć w całym kościele. Przynajmniej ja czułem go tu wszędzie.
Zakręciło mi się w głowie i przypomniałem sobie, że nie jadłem obiadu. Szybko
odepchnąłem od siebie Kaleba, zakrywając usta i nos dłonią. Wyszedłem z
kościoła bez słowa, a moje kroki rozchodziły się echem po gmachu. Gdy zamknęły
się za mną ciężkie dębowe drzwi, zaczerpnąłem głęboki oddech i zsunąłem się po
ścianie, zatapiając palce we włosach i zamykając oczy.
***
Kaleb
Śnieg
spadał powoli na ziemię, pokrywając drzewa i krzewy warstewką szronu. Cały
świat był teraz szary, czarny albo biały. Z szarego nieba spadały na czarny
nurt strumienia białe płatki. Kucnąłem na brzegu, a białe śnieżynki pokryły też
moją sutannę. Westchnąwszy, szarpnąłem za koloratkę, która wyślizgnęła się spod
mojej szyi i oparłem się na rękach, odchylając do tyłu głowę. Delikatne płatki
muskały moje wargi i policzki niczym usta kochanka. Uśmiechnąłem się na samą tą
myśl i nawet nie wiedząc kiedy, położyłem się na śniegu. Czułem jak wilgoć
powoli przesiąka przez materiał sutanny. Założenie kurtki jakoś nie wpadło mi
do głowy, na której teraz osadzało się coraz więcej delikatnych płateczków.
Szum strumienia uspokajał moje zmysły i usypiał mnie powoli swoim niezmiennym
rytmem.
Minęła
może godzina, a może dwie, kiedy w końcu otworzyłem oczy. Z początku poraził
mnie blask słońca, które wychynęło zza chmur, odbijając swe promienie na
dodatek w białym puchu.
-Zastanawiałem
się, kiedy się obudzisz. Zanim cię zasypie, czy już potem. - usłyszałem i
rozejrzałem się na boki, próbując zidentyfikować skąd dochodził głos.
Zobaczyłem
go na drzewie. Siedział na jednej z grubych gałęzi drzewa, które już dawno
straciło swe liście. Uśmiechnął się lekko i zwinnie zeskoczył na dół. Drobinki
śniegu zatańczyły wokół jego postaci i zdawać by się mogło, że przez chwilę
otoczony był maleńkimi brylantami.
-Jak długo
tu jesteś? - zapytałem, odwróciwszy wzrok od tego widoku. Nie znosiłem gdy
sprawiał, że żałowałem, iż zostałem księdzem.
-Jakiś
czas. - odpowiedział wymijająco, robiąc krok w moją stronę. - Wystarczająco
długo, żeby zmarznąć.
-Nie
musiałeś nade mną wisieć. - żachnąłem się, nadal nie patrząc w te jego lśniące,
intensywnie błękitne oczy, przywodzące na myśl błyszczący w słońcu lód.
-Ja
zmarzłem, a ty do tego leżałeś na śniegu. Musisz umierać z zimna.
-Wcale
nie. - zaprzeczyłem, ale w tym samym momencie po moim ciele przeszedł niezdrowy
dreszcz, a ja kichnąłem po chwili. Luca tylko przyglądał się z kpiącym
uśmieszkiem. Nic nie mówiąc, minąłem go i szybkim, lekko drżącym krokiem
skierowałem się w stronę plebanii.
***
-Proszę
księdza! Kiedy do księdza w końcu dotrze, że zdrowie jest święte? - usłyszałem
po raz setny tego wieczoru. - To grzech nie dbać o siebie! - fuknęła, niemal
wciskając w moje dłonie kubek malinowej herbaty.
Moje ciało
nadal drżało niezdrowo, a gardło bolało przeraźliwie jakby ktoś powoli obrywał
mnie ze skóry. Skuliłem się przed kominkiem i wpatrzony w ogień, próbowałem ignorować
olbrzymi ból głowy, który z każdą chwilą narastał jeszcze bardziej.
-Z
pewnością pójdę się wyspowiadać. - powiedziałem, a raczej wycharczałem do mojej
gosposi, po czym moim ciałem wstrząsnął kolejny atak kaszlu.
-A pójdzie
ksiądz, pójdzie! - zawołała z kuchni. Po chwili w domu rozległ się dzwonek do
drzwi. Przez sekundę miałem ochotę zamordować tego, kto naraża na tortury moją
biedną głowę, ale potem wychrypiałem tylko, patrząc na wiszący na ścianie
krzyżyk:
-Panie,
zlituj się.
-Ktoś do
księdza! - znów usłyszałem głos gosposi, która po chwili zniknęła za drzwiami
spiżarni. Do pokoju wszedł Luca. Jego czarny płaszcz właściwie w tej chwili
wydawał się biały, a owinięty wokół szyi szalik niemal przymarzł do jego twarzy,
twardniejąc od lodu.
-Jest aż
tak zimno? - wychrypiałem na tyle cicho, iż nie kuło to tak bardzo w uszy.
Przynajmniej miałem taką nadzieję.
-W końcu
to biegun. - wzruszył ramionami, podchodząc do mnie i również siadając przy
kominku. - Jak się czujesz?
-Jakoś. -
mruknąłem, ale po chwili znów zwijałem się niemal z bólu zaatakowany przez
kaszel i ból głowy.
-Daj tą
szklankę, bo wylejesz i się poparzysz. - szepnął, wyjmując kubek z moich dłoni.
Uśmiechnąłem się na ile mogłem, przez chwilę zapominając o bólu i tonąc w jego
błękitnych oczach. Poczułem na policzku jego dłoń, a lśniące oczy były coraz
bliżej mojej twarzy. Chciałem szepnąć "Przestań", ale moje gardło
odmówiło mi posłuszeństwa i otworzyłem tylko niemo usta.
-No
przecież tego nie zrobię. - szepnął nagle, kiedy nasze twarze dzieliły
milimetry. Zaśmiał się, wracając na swoje miejsce i wpatrując się w buchający
na kominku ogień. Moje spojrzenie również powędrowało w tamta stronę.
-Powiedz
mi, jak to jest, że samo moje istnienie jest grzechem? - szepnął, a w jego
głosie było coś takiego, że przez chwilę chciałem objąć go najmocniej jak
potrafiłem i już nigdy nie puścić. Chciałem zaprzeczyć, ale z mojego gardła nie
wydobył się żaden dźwięk.
Luca nie
odrywał wzroku od ognia. Ja nie odrywałem wzroku od Luci*. A wskazówki zegara
powoli przesuwały się zwiastując nadchodzący świt.
***
Sala
audiencyjna królowej rodu Cerffier
Sala
audiencyjna była tak ogromna, że jej koniec ginął w mroku. Królowa pochyliła ze
zmęczenia głowę, opierając ją na ręce, którą wsparła łokciem na masywnym stole przed
sobą. Krew, która do złudzenia przypominała wino, lśniła w świetle pochodni,
sama zdając się tańczyć niczym płomienie. Ogromne palenisko zasyczało gdy
kolejny kawał drewna został pochłonięty przez ogień. W powietrze wleciały
drobne iskry. Królowa westchnęła, przymykając ze zmęczenia oczy.
-Posłaniec
z Gallowhill. - rozległ się głos herolda, stojącego w mroku. Do stołu podszedł mężczyzna
w średnim wieku, którego brązowe włosy po bokach pokryła już siwizna.
Nawet
wampiry się starzały. Powodowane były przez przebywające w nich demony. Gdyby
nie one, krwiopijcy byliby również nieśmiertelni, jak we wszystkich starych
podaniach. Demony jednak żyły w ich ciałach niczym pasożyty, zabierając z ich
ciała energię. Gdyby żyły one w ciałach zwykłych ludzi, takowi zginęliby w
niecały miesiąc. Wyjątek stanowiły niezwykłe jednostki, stworzone na naczynia
dla diabłów. One jednak były rzadkością.
-Słucham. - mruknęła królowa, prostując się na masywnym
krześle przypominającym tron.
-Pani syn został
złapany i wzięty do niewoli. - powiedział bez ogródek mężczyzna. Kobieta
zacisnęła zęby i na chwilę zamknęła oczy.
Ten
cholerny idiota.
-Dziękuję.
- odparła tylko, odprawiając posłańca ruchem ręki.
***
Luca
Zwinąłem
się w kłębek na łóżku, wbijając paznokcie w głowę. Moim ciałem wstrząsały
konwulsję, ale nie chciałem krzyczeć. Półmrok pomieszczenia przynajmniej nie
raził moich oczu tak jak słońce. Zacisnąłem powieki, zatapiając się w otchłani.
Ujrzałem
przekrwione oczy mojego demona i uciekłem stamtąd tak szybko jak tylko
potrafiłem.
W moim
żołądku śniadanie odtańczyło skoczny taniec i już po chwili znalazło się na
podłodze. Czerwona kałuża krwi lśniła na zniszczonym dywanie.
Kiedyś
myślałem, że to normalne. Że każdy wampir, mając w środku diabła cierpi tak jak
ja. Ze zwykła życiu okrutnością uświadomiłem sobie, że tak nie jest. Od tamtej
chwili zacząłem zastanawiać się, co jest ze mną nie tak. Czy to kara boska za
moje istnienie? Przecież nigdy nikogo nie zabiłem. Krew, którą piłem była tylko
syntetyczną przeróbką tej ludzkiej. Niektórzy z moich znajomych, mimo swojego
pokojowego nastawienia do ludzi żywili się "żywym towarem".
Usłyszałem
dzwonek telefonu i spojrzałem na wyświetlacz. Musiałem zmrużyć oczy, gdyż moje
oczy odwykły od światła.
Kaleb.
Będąc
księdzem, a do tego egzorcystą mógł mi pomóc, ja jednak nie miałem siły nawet
wyciągnąć ręki. Jęknąłem, znów zwijając się w ciasną kulkę. Poczułem jak coś
wbija mnie w łóżko i mroczna energia paraliżuje ruchy. Zniknąłem w ciemności.
***
Poczułem
zimny metal na czole i obudziły mnie cichy, rytmiczny szept, którego nie
rozumiałem. Uchyliłem powieki. Zmęczony, ale spokojny i pozbawiony bólu,
spojrzałem na siedzącą przy łóżku osobę.
Białe
włosy opadały na skupione oczy, zamknięte i schowane za prostokątnymi
okularami, których tak bardzo nie lubił zakładać. Do mojego czoła przykładał
krzyżyk, który zawsze zawieszał na szyi. Po chwili otworzył oczy, kończąc
modlitwę. Wyglądał tak pięknie, gdy się modlił.
-Już
dobrze? - zapytał cichym, lekko zachrypniętym głosem.
-Tak. -
odpowiedziałem i podparłem się na łokciach. Dopiero teraz zauważyłem niezdrowy
blask jego tęczówek i lekko zaróżowione policzki. - Nie powinieneś wychodzić.
Nadal jesteś chory.
Nie
odpowiedział. Położyłem dłoń na jego dłoni, w której ściskał srebrny krzyżyk.
Zwinnie wyjąłem go z jego uścisku i klękając przed nim, zawisłem na szyi
Kaleba. Położyłem dłonie na jego ramionach. Niemal do razy poczułem rytm jego
krwi. Odetchnąłem głęboko.
-Dziękuję.
- szepnąłem i ruszyłem ciałem do przodu, chcąc go... no właśnie co? On był
księdzem, a ja beznadziejnym wampirem. Pochyliłem głowę, zagryzając wargę.
-Zrobię
herbaty. - powiedział nagle, a ja zauważyłem na jego policzkach lekkie
rumieńce, które nie znikły nawet kiedy z zamyśloną miną nalewał wody do
czajnika. Oddałbym wszystko, za chociażby małą wskazówkę, co do tego, o czym
tak rozmyślał.
Poprawił
okulary, nalewając wrzątku do dwóch kubków. Bez słowa podał mi jeden i znów
usiadł przede mną na krześle.
-Dzwoń do
mnie od razu. - powiedział, a ja spojrzałem na niego znad kubka herbaty.
Uśmiechnąłem się, widząc jak zaparowały jego okulary.
-Nie
musisz zawsze tego robić.
-Pamiętam
jak wyglądałeś, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Muszę. - powiedział
poważnie tonem, któremu nie byłem w stanie się sprzeciwić.
Wiatr wył niczym wielki, głodny potwór gotów
pożreć podróżnych, którzy odważyli się wychynąć z domów. Śnieg zacinał
nieprzyjemnie, pokrywając sylwetkę Kaleba białym puchem. Budynek seminarium
majaczył na końcu ulicy w świetle paru lamp ustawionych na małym placyk. Na
samym jego środku stała figura Matki Boskiej. Śnieg pokrył ramiona marmurowej
kobiety, otulając ją niby płaszcz. Kaleb uśmiechnął się lekko, poprawiając
wieczne spadający szalik, kiedy nagle pod pomnikiem zauważył ruch. Ciemna
postać skulona była na śniegu, niemal do połowy w nim zasypana. Kaleb nie mógł
zidentyfikować jej chaotycznych ruchów i dopiero jak podszedł bliżej zauważył,
że chłopak rzuca się w konwulsjach pod niskim murkiem, otaczającym monument.
-Wszystko w porządku? – zapytał, choć to
pytanie wydało mu się wyjątkowo naiwne. Przecież widział, jak chłopak zwija się
z bólu. – Co Ci jest? - położył delikatnie dłoń na ramieniu nieznajomego. Spod
opadłej na czoło grzywki spojrzały na niego intensywnie błękitne, podobne do
lśniącego lodu oczy. Wrażenie potęgowane było przez zamarznięty na jego długich
rzęsach śnieg.
Kaleb zachwiał się, upadając do tyłu. Dziwna
moc, która rozchodziła się od chłopaka, związana mogła być tylko z demonem. Do
tego te oczy. Wampiry nie były w Astras niczym szczególnym, jednak trzymały się
swojej dzielnicy i raczej nie wchodziły w zażyłe kontakty z ludźmi.
Chłopakiem znów wstrząsnął gwałtowny dreszcz.
Jego ciało wygięło się nienaturalnie, a z ust wydobył się gardłowy warkot,
który rozszedł się po placu mimo huczącego wiatru. Nagle chłopak znieruchomiał
wciąż wygięty do tyłu pod dziwnym kątem. Jego ciało wyglądało jakby zamarzło,
ale w tym bezruchu było coś demonicznego. Szeroko otwarte oczy chłopaka
wpatrywały się prosto w Kaleba, który nadal leżał w śniegu.
Oprócz jaskrawo niebieskich tęczówek dostrzegł
teraz przekrwione białka i głębokie sińce pod oczami. Włosy chłopaka były
postrzępione, a nad lewym uchem świecił fragment nagiej skóry, jakby
rzeczywiście zostały wyrwane. Ubranie było mokre i całe pokryte śniegiem.
Diabelska cisza nasilała się coraz bardziej,
aż nagle ciało chłopaka ożyło i targnął nim przerażający śmiech i kolejna dawka
konwulsji. Kaleb niewiele myśląc złapał za nadgarstki wampira, ale gdy to nie
pomogło, usiadł na nim okrakiem, pochylając twarz nad jego twarzą. Diabelskie
oczy wpatrywały się w niego bez słowa, a ciało chłopaka znów znieruchomiało.
Młody ksiądz otworzył powoli usta, i po chwili
rozbrzmiał śpiewny szept.
"W imię Boga Jedynego w Trójcy
Przenajświętszej,
w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego uciekajcie
złe duchy z tego miejsca, nie patrzcie,
nie słuchajcie, nie niszczcie i nie
wprowadzajcie zamieszania do naszej pracy
i naszych planów, które poddajemy zbawczemu
projektowi Boga. Nasz Bóg jest waszym Panem
i rozkazuje wam: Oddalajcie się i nie
wracajcie
więcej tutaj. Amen."
Chłopak mrugnął, a gdy otworzył oczy nie miały
w sobie już tej pustki. Kaleb odetchnął przymykając na chwilę swoje powieki.
Wampir szarpnął się lekko w jego uścisku, ponieważ młody ksiądz wciąż zaciskał
mocno dłonie na jego nadgarstkach, nie wspominając o tym, że siedział na jego
biodrach.
-Co się…? – zaczął błękitnooki, ale po chwili
zakręciło mu się w głowie, która opadła bezwładnie na śnieg. Kaleb zsunął się z
chłopaka, delikatnie dotykając jego policzka. Podniósł mozolnie na nogi
bezwładne, ale przynajmniej nie nieruchome ciało wampira i wolnym krokiem
skierował się do seminarium, posyłając delikatny uśmiech w stronę figury Maryi,
która rozkładała ramiona, jakby chciała wziąć w objęcia cały świat.
Rozdział mi się podobał. Polubiłam Luca. Myślę, że będą ładną parką z Kalebem.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co zrobi królowa odnośnie swojego syna. Z niecierpliwością czekam na nowy rozdział.
Wyłapałam parę błędów, te które zapamiętałam, to wypisałam. Wiem, ze gdzieś miałyście powtórzenie z drzewem, ale nie mogę go znaleźć.
"Z ołtarza patrzył na mnie wymalowany oliwną farbę Chrystus." - literówka, powinno być: farbą.
"Budynek seminarium majaczył na końcu ulicy w świetle paru lamp ustawionych na małym placyk." - literówka, powinno być: placyku.
"Jego ciało wygięło się nienaturalnie, a z ust wydobył się gardłowy warkot, który rozszedł się po placu mimo huczącego wiatru. " - powtórzenie: się.
O żesz, dziewczyny... Na obiad nie zeszłam... znaczy się... Nie słyszałam, że woła mnie mama, więc komentarz piszę trochę po przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńStrasznie wciągało i wszystko było widzialne. Doskonale wyobrażałam sobie to, co tutaj napisałyście i czułam się świadkiem każdego zajścia. Zawsze bezbłędnie i obłędnie ukazujecie świat przedstawiony i dbacie o każdy szczegół! A ja mam fetysz na punkcie yaoi, w których występują księża. xD Okej, jestem katoliczką, ale lekko... (mocno? xD) zboczoną. xD
Pojawiły się 3 literówki, ale głupia ja, bo nie zapisałam ich sobie.
Wcześniej zaznaczyłyście gwiazdką imię Luci, ale na końcu nie dałyście przypisu, o co w tym chodzi. ;P
A co do yaoi z księdzem... http://manga.animea.net/the-sounds-of-a-lonely-bell-chapter-ch1-ch6-page-37.html ;)
To dla mnie zaszczyt czytać tak dobre opowiadanie ;3
Powiadamiam o zapraszam na nowy rozdział. xD
OdpowiedzUsuńJa tak na chwilę i szybko, bo mam mame chorą, a z samego rana muszę załatwić mnóstwo rzeczy... Czytałam wasze opowiadania na poprzednim blogu i już mam do was sentyment :) Co do tego... Uwielbiam taki klimat opowiadań. Może nie wojny, przemoc i seks (no może... przyznaje się), ale właśnie tematykę demonów i aniołów. Ale tak mam od baaardzo dawna :) Może nie jestem za bardzo fanką wampirów, ale w waszym wykonaniu... Cudo. Mogłybyście napisać książkę :P Bo nie jest to cukierkowe, mdłe i za słodkie. Czasem jest to bardzo denerwujące. Dla was wielk plus. Powiem szczerze, nie lubie komentować notek na blogu. Więc jeżeli nie będzie wam to przeszkadzać, będę tylko dawała znać, że przeczytałam :) Mam nadzieję, że się nie obrazicie, albo dacie mi swój numer gadu. Ewentualnie, odezwiecie się do mnie. 4813387
OdpowiedzUsuńOj, chyba dawno nie komentowałam. Przepraszam, ale za każdym razem wylatuje mi to z głowy, nawet jak przeczytam rozdział. Ten bardzo mi się podobał, chociaż zmiana narracji nadal wydaje mi się trochę... Utrudniająca zrozumienie tekstu. Ciężko mi się tak co chwilę przestawiać przy czytaniu, ale na razie jakoś daję radę ;).
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na nowy rozdział. ;3
OdpowiedzUsuńŚwietny blog : )
OdpowiedzUsuńZapraszam na http://mandm.mylog.pl/
Hejoo. xDD Zapraszam do mnie na rozdział. xD
OdpowiedzUsuńHa, oczywiście, że Cię pamiętam, nie ma mowy, bym zapomniała. ;)
OdpowiedzUsuńNie ma to jak skondensowana porcja opowiadania. Jest się bardziej na bieżąco... pod względem całej akcji. ;P
Hmm, przeważnie narracja jest taka... z perspektywy książkowej, czyli poniekąd czasy przeszłe, a czasami wtrącenia bohaterów, ale to zaznaczam. ;P
Mikołaj to postrach damskich serc. xD Sporo go jeszcze będzie, a i reszty nie pominę. Będzie się trochę działo, zanim skończę opowiadanie... i nie mam pojęcia, kiedy to nastąpi... xD
Co do japońskiego, to korzystałam z tłumacza w googlach i zdałam się na niego, więc błędy w tych zdaniach oczywiście mogą się pojawiać. xD Skoro jeden wyraz po kilkukrotnym jego wypisaniu pokazało mi 3 razy w innej formie... xD
"Jak się czyta 'Quasquai'? " - Kaszkaj/Kaskaj. Coś w deseń. xD
Troszkę spóźnione zaproszenie na nowy rozdział ;-)
OdpowiedzUsuń