Witamy
was serdecznie i oddajemy w wasze łapki kolejny rozdział. Mamy nadzieję, że się
wam spodoba. Jeszcze jedna sprawa do Akemi. Chiyeko odwiedzi cię w poniedziałek, ponieważ… na razie nie ma
czasu. :P
Zamykamy
ankietę z wynikiem:
Tak:
4
Nie
przeszkadza mi: 8
Nie:
7
Tak
więc wprowadzimy yuri, ale jeszcze nie wiemy dokładnie kiedy ani w jakiej
ilości. Dziękujemy z oddane głosy, a teraz zapraszamy do czytania i zostawiania
komentarzy.
___________________________________________________________________________
Narracja Cypriena
Ogień.
Ogień rozchodzący się po moim ciele. Ogień pieszczący moją skórę. Czułem tylko
ogień. Czarnowłosy mężczyzna, którego imienia nawet nie znałem, robił z moim
ciałem rzeczy, których nie spodziewałbym się po żadnym żyjącym stworzeniu.
Dokładnie czułem każdy jego ruch, ale jednocześnie nie mogłem nigdy sprecyzować
miejsca na moim ciele, którym w tym momencie się zajmował. Całe płonęło
pożądaniem i gorącem.
Opanowałem się i zdałem sobie sprawę, że mogą stworzyć
barierę przeciw ogniowi, w jaki zamieniał się co chwilę inny kawałek jego
ciała. Mimo niej czułem niesamowitą przyjemność dotyku i wręcz nieziemski ból
połączony z rozkoszą, pozbawiony jednak fizycznych obrażeń. Zawsze wiedziałem,
że jestem masochistą. Kochałem ból tak samo jak kochałem przyjemność, a ból
sprawiany mi przez Czarnego wprowadzał mnie w stan zbliżony do orgazmu niemal
co sekundę, nie pozwalając poczuć ostatecznej przyjemności, której tak
pragnąłem, ale wiedziałem, że oznaczała ona koniec.
Szarpałem
się w kajdanach, chcąc odpowiedzieć, chcąc oddać mu tę rozkosz jaką mnie
obdarzał. Nie wiem, co próbował osiągnąć, ale na pewno nie była tym moja
przyjemność. Nie myślałem jednak o tym. Nawet jeśli miałby mnie zabić,
skatować, zagłodzić, chciałem więcej.
Nie
mogąc manipulować palcami, posłużyłem się energią. Z czubków moich palców,
mojego języka, moich włosów, nawet mojego członka, wypłynęły cieniutkie
czerwone, świetliste niteczki. W zadziwiającym tempie oplotły ciało mężczyzny,
tworząc na nim krwistą pajęczynę, której Korczówki, delikatnie gładziły jego
ciało posyłając w nie delikatnie ładunki magicznej energii. To było jak
malutkie orgazmy przy końcu każdej niteczki i byłem pewien, że on odczuwał to
podobnie. Usłyszałem tylko jego cichy śmiech i lekkie westchnienie. Po chwili
znów poczułem w moich ustach jego płomienny język. Tak niesamowicie rozgrzewał
moje wrzące już ciało. Chciałem go więcej. Chciałem, by jego ogień wypełnił
mnie całego, by spalił mnie od środka.
-Umiesz
tak zrobić z męskością? – zapytałem zadziornie, uchylając lekko do tej pory
zamknięte oczy. On spojrzał na mnie, mrużąc czarne jak smoła brwi i równie
czarne oczy, a po chwili zaśmiał się głośno.
-Jeśli
zasłużysz. – szepnął mi do ucha, owiewając je wręcz smoczym oddechem. Ten
wampir był prawdziwym płomieniem. Prawdziwym ogniem. A ja? Byłem tylko pół
żywym ciałem przypiętym do kamiennego stołu.
Po
chwili poczułem go w sobie. Był gorący jak płomień, jednak pozostawał ciałem.
Jęknąłem, gdy ból przeszył moje lędźwia i wygiąłem się w łuk. Cichy trzask
kręgów mojego kręgosłupa przeszył ciszę, zakłócaną tylko przez nasze oddechy.
Niteczki energii znów wtopiły się w moje ciało, ogień mężczyzny pozostawał
jednak niewyczerpany. Spojrzałem w jego czarne oczy, chcąc sprawdzić czy one
też czasem nie płonął. Wbrew wszystkiemu pozostawały ciemne, zimne i puste.
Ten
chłód przypomniał mi pustynną noc. Jariego, który ogrzewał moje ciało.
Żołnierzy, których zabili pobratymcy mojego kochanka... a może gwałciciela?
Poczułem ogarniającą mnie nienawiść. Czystą i silną. Wypełniała mnie od środka,
drwiąc z przyjemności jaką sprawiał mi Czarny. Moje ciało prosiło o więcej.
Członek stał gotowy do wystrzału, a ścianki odbytu pulsowały na męskości czarnowłosego.
Mózg jednak chciał się sprzeciwić. Świadomość, że te ręce zabiły moich
pobratymców, że ten wzrok drwił ze śmierci Jari'ego. Zatopiłem się w otchłani,
łącząc się z Asem. Przypięty niewidzialnymi łańcuchami do niewidzialnego stołu,
wyszeptał cicho swoim ochrypłym głosem szaleńca "A nie mówiłem?". Po
chwili zerwał się z kajdan wraz z głośnym trzaskiem metalu. Moje puściły równie
łatwo. Poczułem ogarniającą mnie energię. Nie widziałem jasno. Moje zmysły
wyczuwały tylko płynącą w tętnicy czarnowłosego krew. Obraz migotał mi przed
oczyma, ale ja i tak bardziej zdawałem się na słuch i węch. Krew. Krew. Krew. Z
głowy wyrosły mi baranie rogi, a kły wydłużyły się raniąc i tak poszarpane
wargi. Z piersi wysunął się strumień energii przybierając postać węża, który
lśnił krwawym szkarłatem. Płomienie czarnowłosego rozjarzyły się za to
szafirem. Jednym, szybkim ruchem odepchnąłem go od siebie, uciekając pod
ścianę. Po jego klatce piersiowej potoczyła się kropla krwi. Krew. Krew. Krew.
Tylko tego chciałem. Chciałem zabić.
Jak
otoczone zwierze skuliłem się w kącie. Nogi miałem jednak naprężone,
przygotowane do skoku. Z gardła wydobył się warkot, a wąż zamienił się w wilka,
który kłapnął paszczą tuż przed twarzą Czarnego. Ten puścił w jego stronę
szafirowy płomień. Wilk cofnął się, stojąc nadal na stole i warcząc, tak samo
jak jego właściciel, a może raczej twórca. Już nie wiedziałem, czy to ja tym
kieruję, czy może raczej As. Pojawiły się kolejne dwa. Otoczyły czarnowłosego z
trzech stron, przygniatając go do ściany. Ten jednak uśmiechnął się zimno i
spojrzał swoimi pustymi oczami w moje. Po chwili nie było wilków. Pokój
wypełnił się granatowym płomieniem, a ja znów byłem przyciśnięty przez jego
ciało. Tym razem do ściany.
-Niegrzeczna
myszka. - szepnął. Szarpnąłem się, wystrzelając wokół siebie energię, ale on
również nie był teraz sobą. Końcówki jego włosów płonęły, a w oczach
dostrzegłem legiony upiorów. Jęknąłem, odczuwając nagle jednocześnie ból
milionów dusz, które zostały uwięzione pod jego władaniem. Mój umysł wypełniły
obrazy milionów morderstw. Krzyczałem.
Krew.
Krew. Krew.
Po
chwili stałem w ciemności, która kołysała się wokół mnie. Coraz mroźniejsza i
coraz bardziej głucha. Nagle usłyszałem dźwięk dzwonka. Jednego, małego
dzwonka, który rozbrzmiał w moich uszach delikatnym brzmieniem. Minuta, dwie, a
dźwięk nie opuszczał mojego umysłu, natężając się coraz bardziej. Krzyknąłem,
ale nie zagłuszyło to brzęczenia, które jednocześnie zdawało się ciche jak
podmuch wiatru i głośne jak grzmot. Upadłem na kolana. Wszystko wokół było
czarno-białe.
Znów
znalazłem się gdzie indziej. Otchłań była ta sama, ale tysiąc razy bardziej
gorąca, lśniąca krwawą czerwienią i granatem szafirów. Poczułem ból, który
powoli rozchodził się po moim ciele. Już po chwili czułem je całe. Poparzone i
skatowane.
-Kim
jesteś? - zapytał znów. A może to było echo? - Kim jest twoje naczynie? - głos
się zmienił, ale tylko odrobinę. Było w nim nieco więcej szaleństwa.
Jęknąłem.
Krew.
Krew. Krew.
Ból.
As
szarpał się w moim wnętrzu, a ja szarpałem się we wnętrzu Asa, kiedy członek
Czarnego wysuwał się ze mnie i wsuwał ponownie, powodując falę szarpiącego moje
nerwy bólu. Raum śmiał się, zaspokajany, przyśpieszając coraz bardziej.
-NO
KIM?!
Jego
krzyk poniósł się po otchłani zagłuszając wszystko inne. Tak potężny i głośny,
że moje serce zamarło z przerażenia.
-Cyp..
- wysyczał As. Chciałem go powstrzymać. Zatkałem usta dłonią, ale moje ciało
nie odpowiadało na wszystkie polecenia mózgu. - Cyprien. - powiedział w końcu.
Raum
i Czarny zatrzymali się w tym samym momencie. Szafirowe płomienie przygasły, a
ich oczy przez chwilę wyrażały identyczne zdziwienie.
Potem
zemdlałem.
***
Obudziłem
się i niemal od razu poraziło mnie ostre światło, które kaleczyło moje oczy.
Przekręciłem się na drugi bok, zatapiając głowę w miękką poduszkę.
PODUSZKĘ???
Poderwałem
się natychmiast. Od szybkiego ruchu i oślepiającego słońca zrobiło mi się
niedobrze. Chwilę odczekałem, czując zawroty głowy i mdłości. W końcu uchyliłem
spuchnięte powieki. Siedziałem na łóżku. Prawdziwym łóżku z miękką atłasową
pościelą w kolorze pomarańczy. Ściany pokoju lśniły bielą. Spojrzałem w górę.
Sufit ozdobiony był gigantycznym freskiem w kolorach jesieni.
-Czuj
się jak u siebie w domu. - usłyszałem i szybko zwróciłem wzrok w stronę
czarnowłosego mężczyzny. Znów zakręciło mi się w głowie. Zwymiotowałem na
podłogę.
-Uh,
książę nie powinien się tak zachowywać. - powiedział, z lekkim uśmiechem na
ustach.
-O
co tu chodzi? - wychrypiałem, podnosząc wzrok na Czarnego. Ten tylko uśmiechnął
się po swojemu i usiadł na skórzanym fotelu po drugiej stronie pokoju.
-Gdybym
od początku wiedział, że jesteś dziedzicem tronu, traktowałbym cię inaczej. -
szepnął, pochylając się do przodu i opierając łokcie na kolanach.
-Czemu?
-Im
bezpieczniejszy będziesz, tym więcej za ciebie dostanę - wyjaśnił, nadal się
uśmiechając.
-Nie
byłbym taki pewien.
Stosunki
moje z matką były jasne. Ona chciała żebym zginął, a ja wolałem zginąć, niż
rządzić królestwem. Nikt jednak nigdy nie powiedział tego na głos. To po to
wysłała mnie do Gallowhill. Do mojej głowy napłynął obraz jej ostrych oczu i
kpiącego uśmiechu. Nie żywiła do mnie żadnych uczuć. Nie byłem nawet pewny czy
je miała.
-Ty?
- zapytałem nagle, uświadamiając sobie znaczenie ostatnich słów Czarnego. -
Dlaczego ty miałbyś coś za mnie dostawać? Jesteś tylko...
-...władcą Nouvel Espoir. Przepraszam, że nie
przedstawiłem się Jego Miłości wcześniej. Bastien. - powiedział uprzejmie, ale
jego głos wręcz ociekał kpiną.
-I
uważasz, że będę spokojnie czekał, aż ktoś raczy za mnie zapłacić?
-Aż
tak naiwny nie jestem. Ale istnieją inne sposoby tortur. Takie, które nie
oszpecą twojej ślicznej buźki. - sekundę po tym, jak to powiedział, poczułem
obezwładniający mnie ból. Przez chwilę był tak ogromny, iż myślałem, że ktoś
rozrywa moje ciało na strzępy, jednak zdałem sobie sprawę, że to nie jest ból
fizyczny. Kiedy się ocknąłem, leżałem zwinięty na pościeli, a kropelki potu
spływały po moim ciele. Spojrzałem spod zlepionych kosmyków grzywki na
Bastiena. Przez chwilę, krótszą od sekundy, zdawało mi się, że widzę coś na
kształt bólu na dnie jego pustych oczu. Potem wyszedł bez słowa.
***
Narracja Bastiena
Wyszedłem
spod prysznica, nie mogąc wyrzucić z głowy wijącego się na pościeli ciała
blondyna. Kropelki wody spływały po moim ciele, stając się coraz bardziej zimne
z każdym moim krokiem. Nałożyłem ręcznik na głowę, osuszając włosy, a kiedy
wszedłem do pokoju rzuciłem go na podłogę. Nie sądziłem, że tak szybko wrócę do
stolicy. Szkoda mi było moich ludzi, znów rozproszonych po polach bitew. Razem ze
mną do miasta wrócili tylko Lin, Tanja i Rodrick.
-Witaj.
- usłyszałem i szybko zwróciłem wzrok na postać siedzącą na moim łóżku. Lin jak
zwykle wyglądał jednocześnie niewinnie jak dziewica i bezwstydnie jak kurwa.
Uśmiechnąłem się lekko na jego widok.
-Co
cię tu sprowadza? - spytałem, siadając obok niego. Zanim odpowiedział zatrzymał
wzrok na moim nagim ciele, na którym
lśniły kropelki wody. Po chwili odwrócił jednak wzrok. Zaśmiałem się pod nosem.
-Chodź.
- szepnąłem, przyciągając go do siebie i delikatnie obejmując. Nie czułem do
niego nic romantycznego, ale czasami miałem wrażenie, że muszę się nim
zaopiekować. A przecież mógłby mnie zabić z odległości 300 metrów jednym ruchem
ręki.
Przez
chwilę wyglądał niezwykle niewinnie. Blond kosmyki długich włosów, zasłaniały
częściowo jego twarz, ale nie na tyle by ukryć coraz bardziej purpurowy
rumieniec. Na sobie miał tylko krótkie czarne spodnie i też czarną koszulkę na
ramiączkach, która kończyła się w połowie jego żeber, odsłaniając zgrabny
brzuch. Wsunąłem tam rękę, a on westchnął cicho, gdy dotknąłem jego sutka,
który natychmiast zrobił się twardy. Lin ułożył głowę na moim ramieniu, błądząc
palcem po moim brzuchu.
-Nie
powinienem tutaj przychodzić. - mruknął.
-Czemu?
Przecież mówiłem...
-Tutaj
jesteś władcą. Ktoś zacznie gadać, a ja nie chcę robić ci kłopotów.
Zrobił
tak rozkoszną minę, że zaśmiałem się pod nosem, chowając twarz w jego
aksamitnych włosach.
-Nie
jestem aniołem. Miewałem tu różnych gości. - zapewniłem go. Nagle znów
pomyślałem o Cyprienie. Jego szkarłatnych oczach i prowokującym tonie jego
głosu, kiedy moje płonące palce pieściły jego ciało. Nie rozumiałem jak ktoś
może tak bardzo pragnąć bólu.
-Muszę
iść. - wyszeptałem nagle, ściskając jego sutek.
-Czyli
jednak nie powinienem przychodzić. - mruknął blondyn, uśmiechając się
delikatnie. Nie odpowiedziałem.
***
Delikatnie
uchyliłem dębowe drzwi prowadzące do komnaty Cypriena. Słońce już dawno
schowało się za horyzontem. W pokoju paliła się jedna świeca, która oświetlała
słabym blaskiem twarz Czerwonego. Zapuchnięte jeszcze oczy miał zamknięte, a
poparzone i poszarpane usta pozostawały lekko uchylone, przy każdych wydechu
blondyna sprawiając, że kosmyki jego złocistych włosów podrygiwały nagle.
Usiadłem cicho na skórzanym fotelu i po prostu patrzyłem. Dlaczego? To jedno
pytanie kotłowało się w mojej głowie, aż do chwili gdy chłopak szarpnął się
nagle, przekręcając na plecy. Wyciągnął ręce delikatnie do przodu, jak gdyby
chcąc złapać coś czego nie widziały moje oczy, a z jego ust wydobył się rozkoszny
jęk. Zmarszczyłem brwi. Dopiero teraz zobaczyłem, że jest nagi, kiedy kołdra
zsunęła się z jego ciała. Przejechałem wzrokiem po jego ciele. Oddychał ciężko,
zaciskając dłonie na prześcieradle. W pewnej chwili wygiął się lekko, znów
pojękując cichutko. Po moim ciele przeszedł dreszcz podniecenia. Chciałem
wyjść, zachować się jak normalny wampir i po prostu wyjść, ale jedyne co mogłem
zrobić to skierować się w stronę jego łóżka.
***
Narracja Cypriena
Gorące
ręce pieszczące moje ciało. Gorący oddech przy mym uchu. Jęknąłem, przekręcając
się delikatnie, chcąc zobaczyć twarz osoby, która sprawiała mi przyjemność.
Widziałem jednak tylko ręce. Pośród ciemności tylko one poruszały się po moim
torsie, szczypiąc sutki i schodząc coraz niżej. Wygiąłem się do tyłu i jęknąłem
głośno, oddychając coraz ciężej. Dłonie schodziły coraz niżej i pieściły teraz
moje uda, omijając stojący już członek. Cały płonąłem, wciąż i wciąż spragniony
pieszczot. W końcu samotny w ciemności palec dotknął delikatnie czubka mojego
członka. Ten jeden dotyk, odczułem dużo intensywniej niż powinienem i
szarpnąłem się w ciemnościach. Po chwili cała dłoń zaczęła przesuwać się po
mojej męskości, doprowadzając mnie do szaleństwa. Jej powolne, wręcz leniwe
ruchy wywoływały rozkoszne jęki jakie opuszczały moje usta coraz częściej.
Zacisnąłem dłonie na jakimś materiale, którego jednak nie widziałem. Wszystko
wokół spowijała ciemność. Czułem narastające podniecenie, które opuściło mnie
wraz z krzykiem.
Otworzyłem
oczy.
Dyszałem,
moje ciało drżało zaspokojone, a obraz pokoju powoli odzyskiwał ostrość.
Pierwszym co zobaczyłem była twarz czarnowłosego. Potem jego obejmująca mój
członek dłoń, pokryta moim nasieniem. Nie myśląc zbytnio nad tym co robię,
spoliczkowałem go, pozostawiając czerwony ślad mojej ręki. Nie powiedział nic i
nie ruszał się z miejsca. Po prostu siedział z lekko odchyloną po uderzeniu
twarzą nawet nie patrząc mi w oczy. Czując wzbierającą we mnie złość i jakiś
niewytłumaczalny żal, wybiegłem do łazienki.
***
Narracja Etienny
Warknęłam,
brnąc przez piach, który, unosząc się na wietrze, kaleczył moje oczy.
Podciągnęłam lniany szalik, który zakrywał dolną połowę mojej twarzy, wciąż
jednak czułam w ustach twarde drobinki. Za mną ciągnął się mój oddział. Pięćdziesięciu
mężczyzn, uzbrojonych w miecze, noże i inne ustrojstwa zdolne powalić
przeciwnika. Ja też miałam miecz. Ogromne ostrze, które lśniło, umocowane na
moich plecach, w promieniach nieustępliwego słońca. Siekacz. Wszystkie dobre
miecze mają imiona.
-Nie
myślałaś o postoju, pani? - usłyszałam za uchem. Odwróciłam głowę w tamtą
stronę. Za mną szedł Gasper. Młody chłopak o ciemnych, przystrzyżonych włosach
i czerwonych oczach. Na sobie miał białą, a raczej już szarą koszulkę bez
rękawów i wytarte lniane spodnie. Jedyną częścią noszonej przez niego zbroi
była stał, która osłaniała jego lewą rękę, ciągnąc się od dłoni, po część
piersi.
-Mam
za dużo piasku w głowie, żeby myśleć.
-Ale...
-Żadnych
ale. Idziemy. - warknęłam. Znów. Cały czas warczę.
Krok.
Drugi. Zapadałam się w piasku coraz częściej. Wiatr ciął powietrze z coraz
większą siłą, nie ułatwiając mi poruszania się do przodu. Jakby nie mógł raz
zawiać z drugiej strony i popchnąć mnie przez siebie.
Nagle
coś mignęło mi na horyzoncie. Czarny punkcik, który zniknął jednak po chwili za
wydmą.
-STAĆ!
- krzyknęłam, licząc, że usłyszą mnie chociaż pierwsze rzędy mojego oddziału.
Czarny
punkcik znów się pojawił. Nie było sensu uciekać. Po chwili zamiast punkciku
pojawiła się chmara punkcików. Oddział. Pytanie brzmi: czyj?
Wysunęłam
z pochwy ciężki miecz i dzierżąc go w dwóch dłoniach, podeszłam parę kroków w
przód. Punkt przybrał postać wampira. Brązowe, lekko kręcone włosy i oliwkowa
cera tak bardzo nie pasowały do bordowych oczu, które mężczyzna nieustannie
mrużył od wiatru i słońca. Opuściłam nieco sztych miecza. Nasz. - przeszło mi
przez myśl z nieskrywaną ulgą. Nie chciało mi się dzisiaj walczyć, a już na
pewno nie, biorąc pod uwagę fakt, że słońce było niemal w zenicie.
-Przedstaw
się! - krzyknęłam. Mężczyzna zatrzymał się. Dopiero teraz zauważyłam na jego
plecach ogromny łuk, którego nawet nie wyjął i równie ogromną plamę krwi na
lewej nodze. Zielona koszula rozdarta była w paru miejscach.
-Carol.
Oddział łuczniczy. Byliśmy z księciem Cyprienem, kiedy nas zaatakowano. -
powiedział bardzo cicho, a do tego zagłuszał go wiatr. Za nim pojawiła się
około dwudziestka ludzi z łukami i kuszami na plecach bądź w dłoniach oraz parę
włóczników.
-Cyprienem
- mruknęłam, kiedy mój mózg przetwarzał tą informację. - Co się stało z Cyprienem?
- zapytałam, nieruchomiejąc po chwili. Mój starszy brat zawsze musiał pakować
się w tarapaty. Przeklęty dureń!
-Uciekł,
ale... nie sądzę, żeby zaszedł daleko. - odpowiedział Carol, padając na jedno
kolano bynajmniej nie z tego powodu, że rozpoznał we mnie księżniczkę. Nie
wyróżniałam się niczym oprócz płci. Na sobie miałam lnianą koszulę, lekką,
nowoczesną kolczugę, która lśniła w promieniach słońca i także lniane spodnie,
sięgające za kolano.
-Szlag
by go! - warknęłam, chowając miecz z powrotem do pochwy. - Stajemy! - mój głos
potoczył się po pustyni.
***
Narracja Bastiena
Mimo
późnej pory ulice Tourville wcale nie były puste. Wszędzie słychać było głosy,
muzykę i śmiechy. Przymknąłem oczy, rozkoszując się tymi dźwiękami. Z daleka
dobiegał mnie cichy szum rzeki, która została stworzona tylko na potrzeby
miasta na tym pustkowiu. Skierowałem się ku bulwarowi. Zapach wilgoci był
równie kojący co wieczorny wiatr i jasno święcący księżyc. Oparłem się o
stalową barierkę, wzdychając cicho.
Dlaczego
wtedy nie wyszedłem? Dlaczego teraz mnie uderzył, a wcześniej nie miał nic
przeciwko? - to ostatnie pytanie było samolubne i kryła się w nim nutka żalu,
rozczarowania.
Przesunąłem
dłonią po twarzy, wciąż czując uderzenie Cypriena na policzku. Zapewne wciąż
było również to widać.
-Hej,
kochasiu. - usłyszałem za uchem. Koło mnie pojawiła się kobieta, a może to był
mężczyzna? W ciemności nawet swojego władcy nie rozpoznają.
-Nie
jestem zainteresowany. - mruknąłem, oddalając się od bulwaru. Szybko
wślizgnąłem się w wąską, zapomnianą uliczkę, gdzie pod ścianami chodziły
szczury, a w śmietnikach spały koty. Zobaczyłem też mężczyznę, który kiwał się
w przód i w tył mamrocząc coś pod nosem. Na sobie miał tylko podarty koc,
którym się owinął.
Na
końcu uliczki znalazłem to czego szukałem. Czerwona latarnia oświetlała ulicę,
chybocząc lekko na wietrze. Pod drzwiami zauważyłem ochroniarza, który jednak
wpuścił mnie bez pytań. Podszedłem do kontuaru.
-O,
kogo me oczy widzą. - powiedziała z kurtuazją wysoka kobieta, która popijała świeża,
pachnącą krew z równie wysokiego jak ona kieliszka. - Witamy króla.
-Jaki
tam ze mnie król . - mruknąłem, opierając się o blat. Zza dużych, dębowych
drzwi dochodziły odgłosy powszechne dla domu rozpusty. - Trzech. -
powiedziałem, kładąc monety na ladzie. - I dobrą krew. I wino. - dodałem po
zastanowieniu.
-Coś
musiało się stać. - stwierdziła.
-Czemu
tak sądzisz? - zmrużyłem oczy, próbując odgadnąć jej myśli.
-Zazwyczaj
nie przychodzisz tutaj, tylko zamawiasz sobie chłopaka. I zazwyczaj jest to
jeden chłopak.
-Wróciłem
z Gallowhill. Nie wystarczy? - warknąłem. Ona zaśmiała się wdzięcznie z mojej
irytacji.
-Oh,
jestem pewna, że jakiś zbłąkany żołnierz dotrzymywał ci towarzystwa.
Gdy
to powiedziała, pomyślałem o Linie. Mogłem iść do niego. Przeczesałem włosy
palcami, a gdy zamknąłem oczy, znów zobaczyłem wijące się z rozkoszy ciało
blondyna.
-I
żeby to byli bruneci! - krzyknąłem za kobietą, kiedy wchodziła na zaplecze.
Hah, tak, bruneci. xD Mogłoby ich być nawet kilkudziesięciu, ale wyobraźnia i tak scalać ich będzie w jednego blondyna. xP Jak już raz zobaczy się coś/kogoś, co zapada w pamięć... trudno jest się tego pozbyć. Zwłaszcza, gdy miało piękną postać i jak w przypadku Bastiena - wydawało cudowne dźwięki... i było masochistą. xD
OdpowiedzUsuńUu, siostra na horyzoncie... Niech się Bastien strzeże. Matka Cypriena raczej nie chciałaby go odbić, ale siostra... waleczna kobieta. Jeżeli jest równie piękna, co jej brat - wrogowie klękną przed nią, prosząc, by była królową. xD Noo... chociaż Basiten chyba wolałby, aby rodem rządzili dwaj królowie. xD
Nagle zaczęto lepiej traktować Cypriena... spodziewałam się tego. Aczkolwiek zdziwiło mnie, gdy chłopak (po obudzeniu) uderzył Bastiena. Faktycznie, wcześniej nie miał nic przeciwko.
Carol żyje ;3 A nawet się cieszę xD
---------
Narrację zawsze mam dwojaką - albo opowieść, co się dzieje lub wydarzyło, albo pierwszoosobowa. xD
Hahaha, w obecnym rozdziale będziesz mogła "zobaczyć" Radka bez koszulki, a w samych spodniach, za to za tydzień dokładniej opiszę jego budowę, kiedy będzie przymierzał różne ubrania. ;P
Oj tak, widać, że As nie zawsze go słucha. Zwłaszcza w obecnym rozdziale, kiedy wydał jego imię. xD
Zapraszam na rozdział ;)
OdpowiedzUsuń