sobota, 16 czerwca 2012

Devil's Soul III


Nasze drogie diablątka! Tak jak obiecałyśmy, przed wami nowy rozdział opowiadania. Przepraszamy za poślizg w czasie, ale miałyśmy urwanie głowy (patrz: post niżej).  Mamy mały kryzys czytelniczy. Co tu zrobić, żeby było was tu więcej? Jeśli ktoś tu wchodzi, to prosimy o komcie. To uszczęśliwi nasze udręczone duszyczki. Serdecznie dziękujemy Tobie Akemi za czytanie naszych wypocin. Twoje komentarze dodają skrzydeł naszej wyobraźni. Więc! Przegraliśmy mecz, ale dziękujemy wam chłopcy. Dzięki wam dostrzegłyśmy piękno footballu. Wasze klaty wcale nie miały z tym nic wspólnego. Nic się nie stało. I tak jesteście super.
 Miłego czytania! 
________________________________________________________________

Narracja Cypriena

Mróz przenikał mnie do szpiku kości. Nie czułem już swojego ciała, ale byłem zbyt otępiały żeby coś z tym zrobić. Nie pomagała ciepła krew, ani liczne koce. Do tego w dzień temperatura dochodziła do niemal 40 stopni. Zadrżałem czując jak kolejny podmuch mroźnego wiatru wślizguje się do mojego namiotu. Ja przynajmniej miałem namiot. Moi żołnierze musieli marznąć na zewnątrz. Ciekawe czy ktoś wymyślił sposób na ogrzanie, który jako pierwszy przyszedł mi do głowy.
Zmusiłem moje zdrętwiałe usta do lekkiego uśmiechu. Nie. - pomyślałem. - To czerwoni. Są zbyt dumni, by to zrobić. Nawet, by o tym pomyśleć. Czasami zastanawiam się z kim spłodziła mnie moja matka.
-Śpisz? - usłyszałem i niemal krzyknąłem z zaskoczenia. Obróciłem się w stronę wejścia do namiotu. Postawna sylwetka mężczyzny była niemal niewidoczna w mroku pomieszczenia, ale bordowe oczy zalśniły w ciemności.
-Nie. - mruknąłem. Carol przysiadł obok mnie. Zauważyłem, że mimo, iż jego oliwkowa skóra sprawiała wrażenie ciepłej, drżał z zimna. Uniosłem jeden z koców, a on wślizgnął się pod niego bez słowa. Przez głowę przyszedł mi mój pierwszy pomysł na rozgrzanie, ale jak na razie zupełnie wystarczało mi drugie ciało obok.
-Jak można wytrzymać tu na dłuższą metę? - zapytałem. Oboje wpatrywaliśmy się w ciemność nad nami, oddychając równo, ale płytko.
-Tutaj nikt nie wytrzymuje na dłuższą metę i to nie z powodu mrozu. - powiedział z żalem.
-Ale ty wracałeś. - zauważyłem, zwracając wzrok w jego stronę. Nie widziałem jednak jego twarzy.
-Zawsze sam. Zakrwawiony. Pokonany. Ranny. - wyszeptał. Nie chciałem, by mówił więcej. Położyłem dłoń na jego ramieniu, ponosząc się na łokciu.
-Tym razem wrócę z tobą. - powiedziałem, uśmiechając się lekko. Tym razem też musiałem zmuszać do tego moje usta, ale nie z powodu mrozu.
-Pamiętasz nasz zakład? - zapytał, również unosząc się lekko.
-Zakład? - zapytałem, nie bardzo wiedząc o czym mówi. Po chwili jednak skojarzyłem fakty. - Pamiętam.
-Ktokolwiek wygra, zginie.
-Ktokolwiek przegra, pewnie też zginie.
-Właśnie. - potwierdził, kładąc się znów na poduszkach. Po chwili słyszałem już jego spokojny, równy, uśpiony oddech. Ja nie mogłem zasnąć.

***

 Obudziła mnie niezwykła duchota. Zakaszlałem, podnosząc się do siadu tak szybko, że zakręciło mi się w głowie. Obok mignęła mi twarz Carola. Mówił coś. Jego usta poruszały się błyskawicznie. Patrzyłem na niego, patrzyłem, ale nie mogłem usłyszeć słów. Nic nie słyszałem. Czarny dym wypełniał mój układ oddechowy, zmuszając do kolejnego napadu kaszlu. Oczy, oślepione dziwnym, gorącym blaskiem, łzawiły obficie.
-Cyprien! Wstawaj! Cyprien! Słyszysz mnie?! - usłyszałem nagle. Miałem wrażenie jakby ktoś wyciągnął mnie nagle spod wody. Nadal kaszlałem, ale z pomocą Carola podniosłem się powoli. Dopiero wtedy zlokalizowałem źródła gorąca i światła. Ogień. Cała przednia ściana namiotu płonęła. Z oddali słyszałem wystrzały i wybuchy. Trzask magii i broni. Szybko wybiegłem, by ujrzeć jeszcze więcej ognia, pośród którego walczyli żołnierze. Łucznicy Carola zajęli pozycje na brzegu krateru, w którym stacjonowaliśmy, ostrzeliwując ociekającymi magią strzałami wroga. Gdy ostrze wbijało się w ciało wroga, następowało krótkie wyładowanie elektryczne, zabijając osobnika w mniej niż sekundę.
-Dlaczego mnie nie obudziłeś, kiedy przybyli zwiadowcy, powiadomić o zagrożeniu?! - krzyknąłem do Carola, który naciągał strzałę na cięciwę ogromnego łuku.
-Nie przybyli! - odkrzyknął, wbiegając na podwyższenie i ukrywając się za jednym z głazów.
-CHOLERA! - krzyknąłem, kiedy obok mnie przeleciał płomień z zapalającego działka. Przekoziołkowałem, kucając pod najbliższym kamieniem. Oparłem głowę o zimną skałę. Znów pragnąłem marznąć nocą. Świt jednak zbliżał się coraz szybciej, czemu świadczyła łuna na horyzoncie. Wyjąłem z pochwy miecz, którego rękojeść pobłyskiwała diamentami, tak samo zresztą jak czubek i boki ostrza. Czerwona płynna wstęga mocy prześlizgnęła się po klindze, błyskając na czubku. Wyskoczyłem zza kamienia i niemal od razu czarnooka głowa żołnierza potoczyła się po ziemi. Potem była już tylko krew. Moje oczy rozjarzyły się szkarłatem. Poczułem jak spomiędzy włosów wyrastają mi małe różki, a kły wyostrzają się nienaturalnie, kalecząc wargę.
-Błagam! Zrobię wszystko! Zaspokoję cię tak jak jeszcze nigdy nie zrobiła tego żadne kobieta! - krzyknął żołnierz, nad którym właśnie trzymałem miecz. Znieruchomiałem, uśmiechając się na jego słowa. Poczułem jak Asmodeusz coraz bardziej przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Wziąłem głęboki oddech. Zrób to. Bierz go. słyszałem w głowie, jak gdyby mały diabełek rzeczywiście siedział na moim ramieniu, tak jak wyobrażali sobie to ludzie. Po drugiej stronie nie było jednak anioła. Schwyciłem żołnierza za płowe włosy podnosząc go z klęczek. Zbliżyłem swoją twarz do jego, delikatnie przejechałem kłem po jego wardze, rozpruwając ją. Po chwili jednak wpiłem się w jego szyję. Wampirza krew była gorzka i cierpka. Uciszyła jednak na chwilę przebywającego we mnie demona. Nagle poczułem jak coś przewierca się przez mój brzuch. Krzyknąłem, upadając na zakrwawione ciało żołnierza, którego przed chwilą zabiłem. Obróciłem się, patrząc na nasz obóz. A raczej jego resztki. Ogniska dogorywały, okrzyki cichły, słońce było już wysoko na horyzoncie. Przegrywaliśmy. Więcej było wystrzałów, niż szczęku stali. Nagle ktoś złapał mnie mocno za ramię. Zamachnąłem się mieczem, jednak przed sobą zobaczyłem żołnierza, którego napadłem w obozie pierwszego dnia mojego pobytu, gdy Asmodeusz przejął nade mną kontrolę.
-Musimy uciekać. - powiedział, wyjmując oręże z mojej dłoni. Nie miałem siły go powstrzymywać. Ból w boku coraz bardziej dawał o sobie znać. Żołnierz uniósł mnie i pociągnął jak najdalej od pola walki.
-Puść mnie! - krzyknąłem, chcąc wrócić. Szarpnąłem się w jego uścisku. Ten tylko wzmocnił go, przez co moje ciało przeszedł okropny spazm bólu.
-Mieliście mnie nie ratować! - krzyknąłem znowu, zagryzając wargę. Poczułem jak strużki krwi spływają po mojej szyi. Musiałem wyglądać okropnie. Żołnierz nie odpowiedział, tylko pociągnął mnie, przyśpieszając kroku.

***

Dzień zbliżał się ku końcowi. Jari, bo tak miał na imię żołnierz, mimo tego, iż był tylko piekielnym ogarem, radził sobie ze ścigającymi nas żołnierzami. Jeleń, który widniał na moim założonym niedbale napierśniku, zapewne dał im do myślenia.
-Zostaw. - mruknąłem, gdy żołnierz próbował założyć bandaż na moją ranę. Nadal krwawiła obficie i zaogniła się o wiele bardziej, przez te parę godzin. Cały w skrzepniętej krwi, piachu i z obtarciami. Jari nie wyglądał wcale lepiej. Pot spływał po jego czole, a czarne włosy oblepione były piachem. Marzliśmy coraz bardziej. Zawiewał nieprzyjemny wiatr. Zadrżałem, z zimna i z bólu.
-Spokojnie. - szepnął chłopak. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat, jednak już nie raz widziałem jak zabijał z zimną krwią.
-Zostaw ten cholerny bandaż. - warknąłem, czując coraz bardziej ogarniający mnie chłód. Złapałem w dłoń jego twarz i niemal od razu pocałowałem gwałtownie. Nie sprzeciwił się. Niemal czułem jak się uśmiechnął. Po moim ciele przetoczyła się fala ciepła.
-Ogrzej mnie. - szepnąłem chłopakowi do ucha. Spojrzał mi w oczy, po czym bez słowa zaczął masować mój krok. Odchyliłem głowę do tyłu, wzdychając. Po chwili czułem już jak mój członek napiera na materiał spodni. Poczułem ogarniające mnie gorąco. Chłód zniknął całkowicie. Nie zauważyłem, kiedy chłopak ściągnął ze mnie spodnie. Dopiero gdy jego usta dotknęły czubka mojej męskości, jęknąłem z rozkoszy. Chwilę ssał mój członek, a mnie było coraz bardziej i bardziej gorąco. Złapałem chłopaka za włosy i pociągnąłem do góry, opierając go o kamień, tyłem do siebie. Nie dbałem o to czy będzie go boleć. Potrzebowałem tylko jego ciepła. Asmodeusz zaśmiał się gdzieś we mnie. Wsunąłem się gwałtownie między pośladki Jari'ego, ignorując jego krzyk. Kilka pchnięć i było po wszystkim, a ja już zapomniałem co to chłód. Wychodząc z chłopaka, zauważyłem strużki krwi wypływające z jego odbytu.
-Ubierz się. - mruknąłem tylko. Wykonał polecenia, patrząc na mnie ni to smutnym, ni zawiedzionym wzrokiem. Nie skomentowałem tego. Chciałem tylko tego ciepła, które rozchodziło się teraz po moim ciele delikatnymi falami. Uśmiechnąłem się, opierając znów o kamień. Nie czułem też bólu, ale wiedziałem, że za chwilę powróci. Gdzieś daleko usłyszałem szelest, szept, coś. Otworzyłem oczy.
-Jari? - zapytałem, ale zobaczyłem jak chłopak bierze w rękę swój krótki miecz. Wiec się nie przesłyszałem.
-Sza. - syknął, uciszając mnie. Również wyciągnąłem swój miecz, ale nie miałem siły by go podnieść.
-Nie ma potrzeby z nami walczyć. - wysyczał głos w ciemności. Odwróciłem głowę z miejsca, z którego pochodził. Nic tam jednak nie było.
-Nic wam nie zrobimy. - teraz głos dobiegał sprzed mojej twarzy. Zdawało mi się, że poczułem także nieprzyjemny zapach zgniłych jaj.
-Przeżyć pozwolimy. - powiedziała postać, która pojawiła się przed nami.
-Kim jesteś.. cie? - zapytał Jari, zająknąwszy się. Za wysokim, bladym mężczyzną o sinym ustach i czarnych dziurach, zamiast oczu, pojawiło się jeszcze czterech identycznych. Mieli na sobie białe, długie szaty, które powiewały na mroźnym wietrze, a ich łyse głowy w jednym momencie zwróciły się w moją stronę. Wszystkie razem.
-Przeżyć  pomożemy. - wysyczały razem. Rozchodził się od nich smród siarki.
-Kim jesteście? - powtórzyłem, podnosząc się z cichym jękiem.
-Ludzie Pustyni. Zakon Ślepców. Cienie wiatru. - zaczęli wymieniać. - Mamy wiele imion.
-Zakon Ślepców jest sprzymierzeńcem Czarnych. - zauważyłem, unosząc miecz. Dotknąłem nim podbródka pierwszego z mężczyzn, unosząc lekko jego głowę. Reszta z postaci powtórzyła jego ruch, choć bez miecza wyglądało to nienaturalnie.
-Jesteśmy sprzymierzeńcami tych, z którymi się sprzymierzymy. - powiedziało naraz pięć ust.
-I myślisz, że ci uwierzę? - zapytałem, wbijając zimne spojrzenie w sinoustego mężczyznę. Zakon Ślepców było to osobliwe stowarzyszenie. Nikt nie wiedział kim się rodzą, ponieważ w wieku osiemnastu lat wydłubywane są im oczy. Wcześniej nie opuszczają oaz, ukrytych pośród wydm wielkiej pustyni, która obejmuje całe południe kontynentu. Ich ciała były kościste i blade, usta sine od niespożywania krwi. Chcieli tym osiągnąć zupełne połączenie ciała z demonem, kontrolowanie go, wykorzystywanie jego mocy. Mężczyzna uśmiechnął się. Wszyscy się uśmiechnęli, po czym zniknęli w podmuchu wiatru, zmieniając się w ziarenka piasku. Znieruchomiałem, a po chwili usłyszałem za sobą krótki okrzyk Jari'ego. Odwróciłem się i ujrzałem sztylet, który wisiał w powietrzu tuż przed okiem chłopaka, kręcąc się wokół własnej osi.
-Zabierz to gówno! - krzyknąłem, machając mieczem w powietrzu. Nagle przeszył mnie potworny ból i upadłem na jedno kolano. Znów poczułem smród gnijącego ciała. Ślepiec pojawił się przede mną. Nóż podleciał do jego wyciągniętej dłoni.
-Pomożemy. - szepnął, a pod wpływem jego oddechu, myślałem, że zwymiotuje. Coś przekręciło mi się w żołądku.
-Doprowadzicie nas do bazy? - zapytałem, oślepiony bólem. Jari otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale uciszyłem go spojrzeniem. Byłem zdesperowany.
-Zrobimy co w naszej mocy. - wyszeptało nagle dwadzieścia identycznych postaci, które nagle pojawiły się na polu. Wszyscy siedzieli na czarnych wielbłądach. Wiatr zawiał nagle, świszcząc złowieszczo i rozwiewając brudne, podarte szaty Ślepców.

***

Narracja Bastiena

Słońce schowało się już za horyzontem. Oprócz zlikwidowania paru zaginionych rozdziałów nie mieliśmy nic do roboty. Szczerze mówiąc, Jory z nudów zaczął pokrzykiwać co jakiś czas, by zwabić wrogów, choć jak na mój gust tylko ich odstraszał. Okryłem się szczelniej płaszczem, przysiadając przy kamieniu. Wiatr poderwał go góry drobinki ciepłego jeszcze piasku. Nagle poczułem czyjeś dłonie na ramionach. Uniosłem głowę i ujrzałem zadziorny blask stalowych źrenic Lina. Przyciągnąłem do siebie jego kuszące ciało, chowając go pod swój płaszcz. Jego dłonie od razu zaczęły błądził po moim ciele, chcąc wślizgnąć się pod nie. Zaśmiałem się cicho, prowadząc jego zimne dłonie do rozporka. Byłem niemal pewien, że wcześniej pracował w domu rozpusty. Jego zwinne palce drażniły niemal niewyczuwalnie mój członek. Z początku czułem tylko lekkie mrowienie, ale z każdym następnym ruchem chciałem więcej. Poczułem jak mój penis napręża się i staje podniecony. Lin uśmiechnął się złośliwie i położył dłonie na moich ramionach, jak gdyby nigdy nic wtulając się we mnie i drobnymi ustami delikatnie muskając moją szyję. Mój niezaspokojony członek drżał, czekając na więcej. Jęknąłem, chowając twarz w aksamitne złociste włosy kochanka. Dłońmi masowałem jego pośladki chłopaka, powoli ściągając z niego spodnie. Zamruczał mi wprost do ucha, a ja nie myśląc nabiłem go na swój członek. Krzyknął jękliwie w tak wyuzdany sposób, że już byłem pewien jego 'wyuczonej profesji'. Zacząłem poruszać się w nim powoli. Przyjemne ciepło ogarniało każdą komórkę mojego ciała. Wtuliłem go w siebie, nie śpiesząc się wcale. Miałem ochotę dochodzić całą noc, której mroźne powietrze marzło jeszcze bardziej.

***

Obudziły mnie promienie porannego słońca. Była to najprzyjemniejsza pora dnia. Chłód nocy utrzymywał się jeszcze w powietrzu, ale zostawał delikatnie wypierany przez żar południa. Lin, wtulony we mnie, spał smacznie. Mój członek nadal tkwił w jego wnętrzu. Poruszyłem się delikatnie, a z ust chłopaka wydobył się słodki, zaskoczony jęk. Otworzył srebrzyste oczki, a na jego policzki wystąpiły karmazynowe rumieńce. Nie wiedziałem już co myśleć o tym chłopaku. Zostawiłem na jego wargach czuły pocałunek, po czym uniosłem go lekko. Gdy mój penis wysunął się z niego, pisnął rozkosznie niczym dziewica, chowając twarz w moje ramie. Wstałem, podnosząc go.
-To nie fair. - usłyszałem niemal od razu głos podchodzącej do nas dziewczyny. Szybko zapiąłem spodnie. Lin robił to samo, chowając się za jeden z dużych kamieni. - Wy się pieprzycie, a ja musze marznąć.
Wplotłem palce w jej włosy. Odchyliła lekko głowę, patrząc na mnie pytająco.
-Zawsze możesz się przyłączyć. - zaproponowałem żartobliwie. Tanja złapała się za brzuch i zaczęła symulować wymioty. Zaśmiałem się, podchodząc do opierającego się o kamień Lina. Mocno złapałem go za ramiona, napierając na niego swoim ciężarem. Spuścił wzrok, chowając twarz za grzywką.
-Najpierw wpychasz mi się pod garderobę, zachowując się przy tym jak doświadczona kurwa, a teraz rumienisz się jak dziewica. W co ty grasz? - warknąłem. Chłopak powoli podniósł wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się. Jego oczy zaświeciły srebrzyście i nagle znalazłem się w czarnej otchłani. Nie byłem sobą. To Raum stał ściskając chłopaka za ramiona i opierając go o czarny kamień. Patrzyłem oczami demona, ale przede mną nie zobaczyłem Lina. Stała tam naga postać o bladej cerze i czarnych jak węgiel włosach. Były tak samo długie i aksamitne jak włosy wampira, ale czarne. Spomiędzy nich wystawały białe rogi przypominające kształtem rogi byka. Ta postać nie była nieśmiała, ani zarumieniona. Jej język oblizał kusząco wąskie, blade wargi. Demon wypchnął biodra do przodu i zauważyłem, że jego członek stoi niezaspokojony. Zdałem sobie sprawę, że zawsze stoi. Mrugnąłem i znów byłem sobą, patrzącym na Lina.
-Rozumiem. - powiedziałem cicho, cmokając delikatnie chłopaka w czubek głowy. Demon w jego ciele wciąż chciał być pieszczony i zaspakajany. Większość nosicieli tego typu istot pracowała w burdelach. Tutaj chłopak naprawdę musiał się powstrzymywać dając upust swoim żądzom tylko nocą. - Jestem do dyspozycji twojego diabełka. - szepnąłem do ucha tego słodkiego chłopaka, w którym kryła się prawdziwa bestia. 

***

Nie sądziłem, że można mieć piasek w tak intymnych miejscach. Warknąłem do siebie, idąc po wiatr. Drobinki piasku kaleczyły moje czarne oczy, zmuszając je do zamknięcia. Słyszałem za sobą ciche głosy moich towarzyszy i zdawałem sobie sprawę, że tak naprawę krzyczą. Wiatr kradł jednak ich głosy. Słychać było tylko jego żałosne zawodzenie. Nagle zobaczyłem pośród piasku coś dziwnego. Sylwetkę człowieka na czarnym wielbłądzie. Zatrzymałem się, wyciągając spluwę i celując w postać przede mną. Miałem wrażenie, że znika i pojawia się, więc mrugnąłem kilka razy. Nagle stało się coś dziwnego. Piasek zatrzymał się. Wiatr przestał wiać, ale drobinki pozostały nieruchome w powietrzu. Zobaczyłem wyraźniej postać oddaloną o jakieś 10 metrów. Wielbłąd ruszył się, rozpychając ziarenka piasku na boki. Obok mnie pojawili się Lin, trzymający miedzy palcami 8 swoich zabójczych sztylecików, i Rodrick, którego neutronowy pistolet zaczął brzęczeć, ładowany. Zaczęło wydobywać się z niego zielone, oślepiające światło.
-Kim jesteś? - zapytałem. Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzałem  w jego oczy, ale ich nie było. Poczułem zapach trupów i zgniłych jaj. Nagle wokół nas pojawiła się dwudziestka identycznych postaci, a ziarenka piasku opadły na ziemię. To było jak klaps, gwizdek na zawodach, start. Wszyscy rzucili się do walki.
Ostrzeliwałem postacie, które pojawiały się i znikały, zamieniając w piach. Czułem jak ich magia wyciąga swoje lepkie, śmierdzące łapska w moją stronę. Skupiłem się, tworząc wokół siebie cienką tarczę. Nigdy nie byłem dobry w magii obronnej. Gdy tworzone przez nich małe tornada dotykały jej, w powietrzu rozchodził się zapach spalenizny. Zauważyłem, że tylko Jory i Farid radzą sobie z ich magią. Lin i Macyh uciekali zwinnie przed językami toksycznej mgły, w której utkwił już Rodrick, szarpiąc się w konwulsjach na ziemi. Tanja, będąc pod ostrzałem wietrznych ostrzy, masochistycznie parła do przodu, powalając kolejnego przeciwnika. Przed moimi oczami mignęła blond czupryna. Odwróciłem się w tamtą stronę, tracąc koncentracje, przez co wietrzne ostrze przecięło moje ramię do krwi. Krzyknąłem, upadając na jedno kolano, ale nadal patrzyłem w stronę jasnowłosego chłopaka w lśniącej zbroi, który przebiegał zwinnie między walczącymi, raz o raz atakując mieczem moich ludzi. Czerwony. Pomyślałem, zmierzając w jego stronę. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały, a mnie poraził szkarłat jego tęczówek. Gdy zamachnął się mieczem na Farida, on uskoczył zręcznie. Wszyscy jakby się zatrzymali. Zobaczyłem jak blada ostać zsiada z wielbłąda i przykłada sztylet do krtani czerwonookiego. Nic nie rozumiałem, a Czerwony zdawał się tak samo zaskoczony. Farid uśmiechnął się przebiegle do mężczyzny. I właśnie wtedy blondyn wyrwał się z uścisku ślepca, uciekając między skały.
-O co tu chodzi? - zapytałem, podchodząc do Farida.
-Poprosiłem moich krewnych o pomoc. To jeden z żołnierzy oddziału, któremu przewodził sam książę Cyprien. - odezwał się Farid po raz pierwszy od naszego pierwszego spotkania.
-Za nim. - powiedziałem niemal natychmiast. - Macyh, ty zajmij się Rodrickiem. - dodałem. Czarnowłosy przyjął ten rozkaz lekkim skinieniem głowy, podchodząc do leżącego na piachu rudzielca.

***

Narracja Cypriena

Skuliłem się za kamieniem, oddychając ciężko. Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Zdrajcy. Chociaż czy można tak nazywać ludzi, którzy zawsze nimi byli? Ranny Jari leżał na piachu obok. I co ja miałem z nim zrobić?
-Przecież wam mówiłem, żebyście nie oddawali za mnie życia! - warknąłem, pochylając się nad nim. Ten wziął głęboki, świszczący oddech, który i tak wydał mi się niemożliwie płytki.
-Napierśnik.. - szepnął, niemal niedosłyszalnie, zaczynając drżącymi rękoma robić coś przy zapięciach swojej zbroi.
-Co? - zapytałem nie rozumiejąco. Wskazał ręką na jelenia, którego teraz pokrywała warstwa piachu i krwi. Przeraziłem się własną głupotą. Żaden normalny żołnierz nie nosi czegoś takiego na zbroi. Szybko zdjąłem metal z piersi, przysypując go piaskiem. Zdjąłem napierśnik również z chłopaka i założyłem na siebie. Teraz wyraźnie widziałem plamę krwi rozchodzącą się od jego zranionego biodra na cały tors.
-Dziękuję. - wyszeptałem, pochylając się nad ogarem i całując go czule w czoło. Asmodeusz w środku mnie jakby skrzywił się z dezaprobatą. Czułem przepełniającą go obojętność, jednak nie dałem się jej okiełznać. Pieprz się. - pomyślałem, unosząc głowę. Jari wydał z siebie ostatnie westchnienie i umarł. Tak po prostu. Usłyszałem za sobą kroki, ale było już za późno by uciec.
-Jakież to urocze. - wyszeptał nieznany mi głos. Ktoś pociągnął mnie za włosy, odchylając moją głowę do tyłu. Nade mną ujrzałem bladą twarz mężczyzny. Czarne oczy wpatrywały się we mnie z nutką zaciekawienia, ale przed wszystkim wrogo. Usta ściśnięte były w wąską linię, która z czasem zamieniała się w kpiący uśmiech. Czarne, proste włosy okalały lekko spoconą, jednak nieskazitelną twarz.
-Idziesz z nami. - powiedział, a jego przenikliwy, basowy głos przyprawił mnie o dreszcz. Asmodeusz w moim wnętrzu spowodował gwałtowniejsze zabicie serca. Jego obrzydliwa postać stała naprzeciwko 30 legionów duchów, otoczona. Na samym przedzie, na karym koniu, jechała postać o długich, czarnych włosach i płaszczu utkanym z płomieni. Z jej dłoni wystrzeliła kula ognia, przed którą As uskoczył, w locie zmieniając się w długiego, czerwono-zielonego węża i umykając przed atakiem Poczułem pociągnięcie za włosy i wróciłem do rzeczywistości. Nie miałem siły protestować.
________________________________________________________________
Zapraszamy do komentowania i głosowania w ankiecie. :*

2 komentarze:

  1. Oż Wy! *_________* Warto czekać, warto czytać! Jak można pisać tak inaczej, no?! *___* Podczas opisywania stosunków czuje się zero zażenowania, po prostu opisujecie wszystko dokładnie takim, jakie jest - bez owijania w bawełnę (a mnie się zdarza XD)
    Walka... Sienkiewicz mógłby się od Was uczyć! XD Gdyby Was znał, Potop byłby ciekawy, a jak!
    "Nie sądziłem, że można mieć piasek w tak intymnych miejscach." - aż się wyłożyłam na biurku ze śmiechu xD Nie udało mi się powstrzymać wizji, gdzież ten piach mógł się dostać... xD Ale ja zawsze powtarzam, że ze mnie jest kawał zboczonego zwierzaka xD

    Kuurde, dlaczego giną najfajniejsi bohaterowie? Już, już powoli przyzwyczajam się do nich, a tu pyk i nie ma... ale to jest też piękne, bo jeszcze nie w pełni ich... lubię, dlatego żal jest mniejszy, aczkolwiek i tak będę o nich pamiętać.
    Czary jakieś! *_*

    Zapraszam do mnie ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, tu Mefistofeles. Nie wiem czy jeszcze mnie pamiętasz, ale po dłuższym czasie rekonwalescencji, w końcu dodaję nowy rozdział na swoim blogu yaoi (http://niemoralnoschogwartu.blog.onet.pl/). Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń