Nasze
drogie diablątka! Tak jak obiecałyśmy, przed wami nowy rozdział opowiadania.
Przepraszamy za poślizg w czasie, ale miałyśmy urwanie głowy (patrz: post
niżej). Mamy mały kryzys czytelniczy. Co
tu zrobić, żeby było was tu więcej? Jeśli ktoś tu wchodzi, to prosimy o komcie.
To uszczęśliwi nasze udręczone duszyczki. Serdecznie dziękujemy Tobie Akemi za
czytanie naszych wypocin. Twoje komentarze dodają skrzydeł naszej wyobraźni. Więc!
Przegraliśmy mecz, ale dziękujemy wam chłopcy. Dzięki wam dostrzegłyśmy piękno
footballu. Wasze klaty wcale nie miały z tym nic wspólnego. Nic się nie stało.
I tak jesteście super.
Miłego czytania!
________________________________________________________________
Narracja Cypriena
Mróz
przenikał mnie do szpiku kości. Nie czułem już swojego ciała, ale byłem zbyt
otępiały żeby coś z tym zrobić. Nie pomagała ciepła krew, ani liczne koce. Do
tego w dzień temperatura dochodziła do niemal 40 stopni. Zadrżałem czując jak
kolejny podmuch mroźnego wiatru wślizguje się do mojego namiotu. Ja
przynajmniej miałem namiot. Moi żołnierze musieli marznąć na zewnątrz. Ciekawe
czy ktoś wymyślił sposób na ogrzanie, który jako pierwszy przyszedł mi do
głowy.
Zmusiłem moje zdrętwiałe usta do lekkiego uśmiechu. Nie. - pomyślałem. - To czerwoni. Są zbyt dumni, by to zrobić. Nawet, by o tym pomyśleć. Czasami zastanawiam się z kim spłodziła mnie moja matka.
Zmusiłem moje zdrętwiałe usta do lekkiego uśmiechu. Nie. - pomyślałem. - To czerwoni. Są zbyt dumni, by to zrobić. Nawet, by o tym pomyśleć. Czasami zastanawiam się z kim spłodziła mnie moja matka.
-Śpisz?
- usłyszałem i niemal krzyknąłem z zaskoczenia. Obróciłem się w stronę wejścia
do namiotu. Postawna sylwetka mężczyzny była niemal niewidoczna w mroku
pomieszczenia, ale bordowe oczy zalśniły w ciemności.
-Nie.
- mruknąłem. Carol przysiadł obok mnie. Zauważyłem, że mimo, iż jego oliwkowa
skóra sprawiała wrażenie ciepłej, drżał z zimna. Uniosłem jeden z koców, a on
wślizgnął się pod niego bez słowa. Przez głowę przyszedł mi mój pierwszy pomysł
na rozgrzanie, ale jak na razie zupełnie wystarczało mi drugie ciało obok.
-Jak
można wytrzymać tu na dłuższą metę? - zapytałem. Oboje wpatrywaliśmy się w
ciemność nad nami, oddychając równo, ale płytko.
-Tutaj
nikt nie wytrzymuje na dłuższą metę i to nie z powodu mrozu. - powiedział z żalem.
-Ale
ty wracałeś. - zauważyłem, zwracając wzrok w jego stronę. Nie widziałem jednak
jego twarzy.
-Zawsze
sam. Zakrwawiony. Pokonany. Ranny. - wyszeptał. Nie chciałem, by mówił więcej.
Położyłem dłoń na jego ramieniu, ponosząc się na łokciu.
-Tym
razem wrócę z tobą. - powiedziałem, uśmiechając się lekko. Tym razem też
musiałem zmuszać do tego moje usta, ale nie z powodu mrozu.
-Pamiętasz
nasz zakład? - zapytał, również unosząc się lekko.
-Zakład?
- zapytałem, nie bardzo wiedząc o czym mówi. Po chwili jednak skojarzyłem
fakty. - Pamiętam.
-Ktokolwiek
wygra, zginie.
-Ktokolwiek
przegra, pewnie też zginie.
-Właśnie.
- potwierdził, kładąc się znów na poduszkach. Po chwili słyszałem już jego
spokojny, równy, uśpiony oddech. Ja nie mogłem zasnąć.
***
Obudziła
mnie niezwykła duchota. Zakaszlałem, podnosząc się do siadu tak szybko, że
zakręciło mi się w głowie. Obok mignęła mi twarz Carola. Mówił coś. Jego usta
poruszały się błyskawicznie. Patrzyłem na niego, patrzyłem, ale nie mogłem
usłyszeć słów. Nic nie słyszałem. Czarny dym wypełniał mój układ oddechowy,
zmuszając do kolejnego napadu kaszlu. Oczy, oślepione dziwnym, gorącym
blaskiem, łzawiły obficie.
-Cyprien!
Wstawaj! Cyprien! Słyszysz mnie?! - usłyszałem nagle. Miałem wrażenie jakby
ktoś wyciągnął mnie nagle spod wody. Nadal kaszlałem, ale z pomocą Carola
podniosłem się powoli. Dopiero wtedy zlokalizowałem źródła gorąca i światła.
Ogień. Cała przednia ściana namiotu płonęła. Z oddali słyszałem wystrzały i
wybuchy. Trzask magii i broni. Szybko wybiegłem, by ujrzeć jeszcze więcej
ognia, pośród którego walczyli żołnierze. Łucznicy Carola zajęli pozycje na
brzegu krateru, w którym stacjonowaliśmy, ostrzeliwując ociekającymi magią
strzałami wroga. Gdy ostrze wbijało się w ciało wroga, następowało krótkie wyładowanie
elektryczne, zabijając osobnika w mniej niż sekundę.
-Dlaczego
mnie nie obudziłeś, kiedy przybyli zwiadowcy, powiadomić o zagrożeniu?! -
krzyknąłem do Carola, który naciągał strzałę na cięciwę ogromnego łuku.
-Nie
przybyli! - odkrzyknął, wbiegając na podwyższenie i ukrywając się za jednym z
głazów.
-CHOLERA!
- krzyknąłem, kiedy obok mnie przeleciał płomień z zapalającego działka.
Przekoziołkowałem, kucając pod najbliższym kamieniem. Oparłem głowę o zimną
skałę. Znów pragnąłem marznąć nocą. Świt jednak zbliżał się coraz szybciej,
czemu świadczyła łuna na horyzoncie. Wyjąłem z pochwy miecz, którego rękojeść
pobłyskiwała diamentami, tak samo zresztą jak czubek i boki ostrza. Czerwona
płynna wstęga mocy prześlizgnęła się po klindze, błyskając na czubku.
Wyskoczyłem zza kamienia i niemal od razu czarnooka głowa żołnierza potoczyła
się po ziemi. Potem była już tylko krew. Moje oczy rozjarzyły się szkarłatem.
Poczułem jak spomiędzy włosów wyrastają mi małe różki, a kły wyostrzają się
nienaturalnie, kalecząc wargę.
-Błagam!
Zrobię wszystko! Zaspokoję cię tak jak jeszcze nigdy nie zrobiła tego żadne
kobieta! - krzyknął żołnierz, nad którym właśnie trzymałem miecz.
Znieruchomiałem, uśmiechając się na jego słowa. Poczułem jak Asmodeusz coraz
bardziej przejmuje kontrolę nad moim ciałem. Wziąłem głęboki oddech. Zrób to.
Bierz go. słyszałem w głowie, jak gdyby mały diabełek rzeczywiście siedział na
moim ramieniu, tak jak wyobrażali sobie to ludzie. Po drugiej stronie nie było
jednak anioła. Schwyciłem żołnierza za płowe włosy podnosząc go z klęczek.
Zbliżyłem swoją twarz do jego, delikatnie przejechałem kłem po jego wardze,
rozpruwając ją. Po chwili jednak wpiłem się w jego szyję. Wampirza krew była
gorzka i cierpka. Uciszyła jednak na chwilę przebywającego we mnie demona.
Nagle poczułem jak coś przewierca się przez mój brzuch. Krzyknąłem, upadając na
zakrwawione ciało żołnierza, którego przed chwilą zabiłem. Obróciłem się,
patrząc na nasz obóz. A raczej jego resztki. Ogniska dogorywały, okrzyki
cichły, słońce było już wysoko na horyzoncie. Przegrywaliśmy. Więcej było
wystrzałów, niż szczęku stali. Nagle ktoś złapał mnie mocno za ramię.
Zamachnąłem się mieczem, jednak przed sobą zobaczyłem żołnierza, którego napadłem
w obozie pierwszego dnia mojego pobytu, gdy Asmodeusz przejął nade mną
kontrolę.
-Musimy
uciekać. - powiedział, wyjmując oręże z mojej dłoni. Nie miałem siły go
powstrzymywać. Ból w boku coraz bardziej dawał o sobie znać. Żołnierz uniósł
mnie i pociągnął jak najdalej od pola walki.
-Puść
mnie! - krzyknąłem, chcąc wrócić. Szarpnąłem się w jego uścisku. Ten tylko
wzmocnił go, przez co moje ciało przeszedł okropny spazm bólu.
-Mieliście
mnie nie ratować! - krzyknąłem znowu, zagryzając wargę. Poczułem jak strużki
krwi spływają po mojej szyi. Musiałem wyglądać okropnie. Żołnierz nie
odpowiedział, tylko pociągnął mnie, przyśpieszając kroku.
***
Dzień
zbliżał się ku końcowi. Jari, bo tak miał na imię żołnierz, mimo tego, iż był
tylko piekielnym ogarem, radził sobie ze ścigającymi nas żołnierzami. Jeleń,
który widniał na moim założonym niedbale napierśniku, zapewne dał im do
myślenia.
-Zostaw.
- mruknąłem, gdy żołnierz próbował założyć bandaż na moją ranę. Nadal krwawiła
obficie i zaogniła się o wiele bardziej, przez te parę godzin. Cały w
skrzepniętej krwi, piachu i z obtarciami. Jari nie wyglądał wcale lepiej. Pot
spływał po jego czole, a czarne włosy oblepione były piachem. Marzliśmy coraz
bardziej. Zawiewał nieprzyjemny wiatr. Zadrżałem, z zimna i z bólu.
-Spokojnie.
- szepnął chłopak. Nie miał więcej niż dwadzieścia lat, jednak już nie raz
widziałem jak zabijał z zimną krwią.
-Zostaw
ten cholerny bandaż. - warknąłem, czując coraz bardziej ogarniający mnie chłód.
Złapałem w dłoń jego twarz i niemal od razu pocałowałem gwałtownie. Nie
sprzeciwił się. Niemal czułem jak się uśmiechnął. Po moim ciele przetoczyła się
fala ciepła.
-Ogrzej
mnie. - szepnąłem chłopakowi do ucha. Spojrzał mi w oczy, po czym bez słowa
zaczął masować mój krok. Odchyliłem głowę do tyłu, wzdychając. Po chwili czułem
już jak mój członek napiera na materiał spodni. Poczułem ogarniające mnie
gorąco. Chłód zniknął całkowicie. Nie zauważyłem, kiedy chłopak ściągnął ze
mnie spodnie. Dopiero gdy jego usta dotknęły czubka mojej męskości, jęknąłem z
rozkoszy. Chwilę ssał mój członek, a mnie było coraz bardziej i bardziej
gorąco. Złapałem chłopaka za włosy i pociągnąłem do góry, opierając go o
kamień, tyłem do siebie. Nie dbałem o to czy będzie go boleć. Potrzebowałem
tylko jego ciepła. Asmodeusz zaśmiał się gdzieś we mnie. Wsunąłem się
gwałtownie między pośladki Jari'ego, ignorując jego krzyk. Kilka pchnięć i było
po wszystkim, a ja już zapomniałem co to chłód. Wychodząc z chłopaka,
zauważyłem strużki krwi wypływające z jego odbytu.
-Ubierz
się. - mruknąłem tylko. Wykonał polecenia, patrząc na mnie ni to smutnym, ni
zawiedzionym wzrokiem. Nie skomentowałem tego. Chciałem tylko tego ciepła,
które rozchodziło się teraz po moim ciele delikatnymi falami. Uśmiechnąłem się,
opierając znów o kamień. Nie czułem też bólu, ale wiedziałem, że za chwilę
powróci. Gdzieś daleko usłyszałem szelest, szept, coś. Otworzyłem oczy.
-Jari?
- zapytałem, ale zobaczyłem jak chłopak bierze w rękę swój krótki miecz. Wiec
się nie przesłyszałem.
-Sza.
- syknął, uciszając mnie. Również wyciągnąłem swój miecz, ale nie miałem siły
by go podnieść.
-Nie
ma potrzeby z nami walczyć. - wysyczał głos w ciemności. Odwróciłem głowę z
miejsca, z którego pochodził. Nic tam jednak nie było.
-Nic
wam nie zrobimy. - teraz głos dobiegał sprzed mojej twarzy. Zdawało mi się, że
poczułem także nieprzyjemny zapach zgniłych jaj.
-Przeżyć
pozwolimy. - powiedziała postać, która pojawiła się przed nami.
-Kim
jesteś.. cie? - zapytał Jari, zająknąwszy się. Za wysokim, bladym mężczyzną o
sinym ustach i czarnych dziurach, zamiast oczu, pojawiło się jeszcze czterech
identycznych. Mieli na sobie białe, długie szaty, które powiewały na mroźnym
wietrze, a ich łyse głowy w jednym momencie zwróciły się w moją stronę.
Wszystkie razem.
-Przeżyć
pomożemy. - wysyczały razem. Rozchodził
się od nich smród siarki.
-Kim
jesteście? - powtórzyłem, podnosząc się z cichym jękiem.
-Ludzie
Pustyni. Zakon Ślepców. Cienie wiatru. - zaczęli wymieniać. - Mamy wiele imion.
-Zakon
Ślepców jest sprzymierzeńcem Czarnych. - zauważyłem, unosząc miecz. Dotknąłem
nim podbródka pierwszego z mężczyzn, unosząc lekko jego głowę. Reszta z postaci
powtórzyła jego ruch, choć bez miecza wyglądało to nienaturalnie.
-Jesteśmy
sprzymierzeńcami tych, z którymi się sprzymierzymy. - powiedziało naraz pięć
ust.
-I
myślisz, że ci uwierzę? - zapytałem, wbijając zimne spojrzenie w sinoustego
mężczyznę. Zakon Ślepców było to osobliwe stowarzyszenie. Nikt nie wiedział kim
się rodzą, ponieważ w wieku osiemnastu lat wydłubywane są im oczy. Wcześniej
nie opuszczają oaz, ukrytych pośród wydm wielkiej pustyni, która obejmuje całe
południe kontynentu. Ich ciała były kościste i blade, usta sine od
niespożywania krwi. Chcieli tym osiągnąć zupełne połączenie ciała z demonem,
kontrolowanie go, wykorzystywanie jego mocy. Mężczyzna uśmiechnął się. Wszyscy
się uśmiechnęli, po czym zniknęli w podmuchu wiatru, zmieniając się w ziarenka
piasku. Znieruchomiałem, a po chwili usłyszałem za sobą krótki okrzyk Jari'ego.
Odwróciłem się i ujrzałem sztylet, który wisiał w powietrzu tuż przed okiem
chłopaka, kręcąc się wokół własnej osi.
-Zabierz
to gówno! - krzyknąłem, machając mieczem w powietrzu. Nagle przeszył mnie
potworny ból i upadłem na jedno kolano. Znów poczułem smród gnijącego ciała.
Ślepiec pojawił się przede mną. Nóż podleciał do jego wyciągniętej dłoni.
-Pomożemy.
- szepnął, a pod wpływem jego oddechu, myślałem, że zwymiotuje. Coś przekręciło
mi się w żołądku.
-Doprowadzicie
nas do bazy? - zapytałem, oślepiony bólem. Jari otworzył usta, chcąc coś
powiedzieć, ale uciszyłem go spojrzeniem. Byłem zdesperowany.
-Zrobimy
co w naszej mocy. - wyszeptało nagle dwadzieścia identycznych postaci, które
nagle pojawiły się na polu. Wszyscy siedzieli na czarnych wielbłądach. Wiatr
zawiał nagle, świszcząc złowieszczo i rozwiewając brudne, podarte szaty
Ślepców.
***
Narracja Bastiena
Słońce
schowało się już za horyzontem. Oprócz zlikwidowania paru zaginionych rozdziałów
nie mieliśmy nic do roboty. Szczerze mówiąc, Jory z nudów zaczął pokrzykiwać co
jakiś czas, by zwabić wrogów, choć jak na mój gust tylko ich odstraszał.
Okryłem się szczelniej płaszczem, przysiadając przy kamieniu. Wiatr poderwał go
góry drobinki ciepłego jeszcze piasku. Nagle poczułem czyjeś dłonie na
ramionach. Uniosłem głowę i ujrzałem zadziorny blask stalowych źrenic Lina. Przyciągnąłem
do siebie jego kuszące ciało, chowając go pod swój płaszcz. Jego dłonie od razu
zaczęły błądził po moim ciele, chcąc wślizgnąć się pod nie. Zaśmiałem się
cicho, prowadząc jego zimne dłonie do rozporka. Byłem niemal pewien, że
wcześniej pracował w domu rozpusty. Jego zwinne palce drażniły niemal
niewyczuwalnie mój członek. Z początku czułem tylko lekkie mrowienie, ale z
każdym następnym ruchem chciałem więcej. Poczułem jak mój penis napręża się i
staje podniecony. Lin uśmiechnął się złośliwie i położył dłonie na moich
ramionach, jak gdyby nigdy nic wtulając się we mnie i drobnymi ustami
delikatnie muskając moją szyję. Mój niezaspokojony członek drżał, czekając na
więcej. Jęknąłem, chowając twarz w aksamitne złociste włosy kochanka. Dłońmi
masowałem jego pośladki chłopaka, powoli ściągając z niego spodnie. Zamruczał
mi wprost do ucha, a ja nie myśląc nabiłem go na swój członek. Krzyknął
jękliwie w tak wyuzdany sposób, że już byłem pewien jego 'wyuczonej profesji'.
Zacząłem poruszać się w nim powoli. Przyjemne ciepło ogarniało każdą komórkę
mojego ciała. Wtuliłem go w siebie, nie śpiesząc się wcale. Miałem ochotę
dochodzić całą noc, której mroźne powietrze marzło jeszcze bardziej.
***
Obudziły
mnie promienie porannego słońca. Była to najprzyjemniejsza pora dnia. Chłód
nocy utrzymywał się jeszcze w powietrzu, ale zostawał delikatnie wypierany
przez żar południa. Lin, wtulony we mnie, spał smacznie. Mój członek nadal
tkwił w jego wnętrzu. Poruszyłem się delikatnie, a z ust chłopaka wydobył się
słodki, zaskoczony jęk. Otworzył srebrzyste oczki, a na jego policzki wystąpiły
karmazynowe rumieńce. Nie wiedziałem już co myśleć o tym chłopaku. Zostawiłem
na jego wargach czuły pocałunek, po czym uniosłem go lekko. Gdy mój penis
wysunął się z niego, pisnął rozkosznie niczym dziewica, chowając twarz w moje
ramie. Wstałem, podnosząc go.
-To
nie fair. - usłyszałem niemal od razu głos podchodzącej do nas dziewczyny.
Szybko zapiąłem spodnie. Lin robił to samo, chowając się za jeden z dużych
kamieni. - Wy się pieprzycie, a ja musze marznąć.
Wplotłem
palce w jej włosy. Odchyliła lekko głowę, patrząc na mnie pytająco.
-Zawsze
możesz się przyłączyć. - zaproponowałem żartobliwie. Tanja złapała się za
brzuch i zaczęła symulować wymioty. Zaśmiałem się, podchodząc do opierającego
się o kamień Lina. Mocno złapałem go za ramiona, napierając na niego swoim
ciężarem. Spuścił wzrok, chowając twarz za grzywką.
-Najpierw
wpychasz mi się pod garderobę, zachowując się przy tym jak doświadczona kurwa,
a teraz rumienisz się jak dziewica. W co ty grasz? - warknąłem. Chłopak powoli
podniósł wzrok. Nasze spojrzenia spotkały się. Jego oczy zaświeciły srebrzyście
i nagle znalazłem się w czarnej otchłani. Nie byłem sobą. To Raum stał ściskając
chłopaka za ramiona i opierając go o czarny kamień. Patrzyłem oczami demona,
ale przede mną nie zobaczyłem Lina. Stała tam naga postać o bladej cerze i
czarnych jak węgiel włosach. Były tak samo długie i aksamitne jak włosy
wampira, ale czarne. Spomiędzy nich wystawały białe rogi przypominające
kształtem rogi byka. Ta postać nie była nieśmiała, ani zarumieniona. Jej język oblizał
kusząco wąskie, blade wargi. Demon wypchnął biodra do przodu i zauważyłem, że
jego członek stoi niezaspokojony. Zdałem sobie sprawę, że zawsze stoi.
Mrugnąłem i znów byłem sobą, patrzącym na Lina.
-Rozumiem.
- powiedziałem cicho, cmokając delikatnie chłopaka w czubek głowy. Demon w jego
ciele wciąż chciał być pieszczony i zaspakajany. Większość nosicieli tego typu
istot pracowała w burdelach. Tutaj chłopak naprawdę musiał się powstrzymywać
dając upust swoim żądzom tylko nocą. - Jestem do dyspozycji twojego diabełka. -
szepnąłem do ucha tego słodkiego chłopaka, w którym kryła się prawdziwa
bestia.
***
Nie
sądziłem, że można mieć piasek w tak intymnych miejscach. Warknąłem do siebie,
idąc po wiatr. Drobinki piasku kaleczyły moje czarne oczy, zmuszając je do
zamknięcia. Słyszałem za sobą ciche głosy moich towarzyszy i zdawałem sobie
sprawę, że tak naprawę krzyczą. Wiatr kradł jednak ich głosy. Słychać było
tylko jego żałosne zawodzenie. Nagle zobaczyłem pośród piasku coś dziwnego.
Sylwetkę człowieka na czarnym wielbłądzie. Zatrzymałem się, wyciągając spluwę i
celując w postać przede mną. Miałem wrażenie, że znika i pojawia się, więc
mrugnąłem kilka razy. Nagle stało się coś dziwnego. Piasek zatrzymał się. Wiatr
przestał wiać, ale drobinki pozostały nieruchome w powietrzu. Zobaczyłem
wyraźniej postać oddaloną o jakieś 10 metrów. Wielbłąd ruszył się, rozpychając
ziarenka piasku na boki. Obok mnie pojawili się Lin, trzymający miedzy palcami
8 swoich zabójczych sztylecików, i Rodrick, którego neutronowy pistolet zaczął
brzęczeć, ładowany. Zaczęło wydobywać się z niego zielone, oślepiające światło.
-Kim
jesteś? - zapytałem. Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzałem w jego oczy, ale ich nie było. Poczułem
zapach trupów i zgniłych jaj. Nagle wokół nas pojawiła się dwudziestka
identycznych postaci, a ziarenka piasku opadły na ziemię. To było jak klaps,
gwizdek na zawodach, start. Wszyscy rzucili się do walki.
Ostrzeliwałem
postacie, które pojawiały się i znikały, zamieniając w piach. Czułem jak ich
magia wyciąga swoje lepkie, śmierdzące łapska w moją stronę. Skupiłem się,
tworząc wokół siebie cienką tarczę. Nigdy nie byłem dobry w magii obronnej. Gdy
tworzone przez nich małe tornada dotykały jej, w powietrzu rozchodził się
zapach spalenizny. Zauważyłem, że tylko Jory i Farid radzą sobie z ich magią.
Lin i Macyh uciekali zwinnie przed językami toksycznej mgły, w której utkwił
już Rodrick, szarpiąc się w konwulsjach na ziemi. Tanja, będąc pod ostrzałem
wietrznych ostrzy, masochistycznie parła do przodu, powalając kolejnego
przeciwnika. Przed moimi oczami mignęła blond czupryna. Odwróciłem się w tamtą
stronę, tracąc koncentracje, przez co wietrzne ostrze przecięło moje ramię do
krwi. Krzyknąłem, upadając na jedno kolano, ale nadal patrzyłem w stronę
jasnowłosego chłopaka w lśniącej zbroi, który przebiegał zwinnie między
walczącymi, raz o raz atakując mieczem moich ludzi. Czerwony. Pomyślałem, zmierzając
w jego stronę. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały, a mnie poraził
szkarłat jego tęczówek. Gdy zamachnął się mieczem na Farida, on uskoczył
zręcznie. Wszyscy jakby się zatrzymali. Zobaczyłem jak blada ostać zsiada z
wielbłąda i przykłada sztylet do krtani czerwonookiego. Nic nie rozumiałem, a
Czerwony zdawał się tak samo zaskoczony. Farid uśmiechnął się przebiegle do
mężczyzny. I właśnie wtedy blondyn wyrwał się z uścisku ślepca, uciekając
między skały.
-O
co tu chodzi? - zapytałem, podchodząc do Farida.
-Poprosiłem
moich krewnych o pomoc. To jeden z żołnierzy oddziału, któremu przewodził sam książę
Cyprien. - odezwał się Farid po raz pierwszy od naszego pierwszego spotkania.
-Za
nim. - powiedziałem niemal natychmiast. - Macyh, ty zajmij się Rodrickiem. -
dodałem. Czarnowłosy przyjął ten rozkaz lekkim skinieniem głowy, podchodząc do
leżącego na piachu rudzielca.
***
Narracja Cypriena
Skuliłem
się za kamieniem, oddychając ciężko. Wiedziałem, po prostu wiedziałem. Zdrajcy.
Chociaż czy można tak nazywać ludzi, którzy zawsze nimi byli? Ranny Jari leżał
na piachu obok. I co ja miałem z nim zrobić?
-Przecież
wam mówiłem, żebyście nie oddawali za mnie życia! - warknąłem, pochylając się
nad nim. Ten wziął głęboki, świszczący oddech, który i tak wydał mi się
niemożliwie płytki.
-Napierśnik..
- szepnął, niemal niedosłyszalnie, zaczynając drżącymi rękoma robić coś przy
zapięciach swojej zbroi.
-Co?
- zapytałem nie rozumiejąco. Wskazał ręką na jelenia, którego teraz pokrywała warstwa
piachu i krwi. Przeraziłem się własną głupotą. Żaden normalny żołnierz nie nosi
czegoś takiego na zbroi. Szybko zdjąłem metal z piersi, przysypując go
piaskiem. Zdjąłem napierśnik również z chłopaka i założyłem na siebie. Teraz
wyraźnie widziałem plamę krwi rozchodzącą się od jego zranionego biodra na cały
tors.
-Dziękuję.
- wyszeptałem, pochylając się nad ogarem i całując go czule w czoło. Asmodeusz
w środku mnie jakby skrzywił się z dezaprobatą. Czułem przepełniającą go
obojętność, jednak nie dałem się jej okiełznać. Pieprz się. - pomyślałem,
unosząc głowę. Jari wydał z siebie ostatnie westchnienie i umarł. Tak po
prostu. Usłyszałem za sobą kroki, ale było już za późno by uciec.
-Jakież
to urocze. - wyszeptał nieznany mi głos. Ktoś pociągnął mnie za włosy,
odchylając moją głowę do tyłu. Nade mną ujrzałem bladą twarz mężczyzny. Czarne
oczy wpatrywały się we mnie z nutką zaciekawienia, ale przed wszystkim wrogo.
Usta ściśnięte były w wąską linię, która z czasem zamieniała się w kpiący
uśmiech. Czarne, proste włosy okalały lekko spoconą, jednak nieskazitelną
twarz.
-Idziesz
z nami. - powiedział, a jego przenikliwy, basowy głos przyprawił mnie o
dreszcz. Asmodeusz w moim wnętrzu spowodował gwałtowniejsze zabicie serca. Jego
obrzydliwa postać stała naprzeciwko 30 legionów duchów, otoczona. Na samym
przedzie, na karym koniu, jechała postać o długich, czarnych włosach i płaszczu
utkanym z płomieni. Z jej dłoni wystrzeliła kula ognia, przed którą As
uskoczył, w locie zmieniając się w długiego, czerwono-zielonego węża i umykając
przed atakiem Poczułem pociągnięcie za włosy i wróciłem do rzeczywistości. Nie
miałem siły protestować.
________________________________________________________________
________________________________________________________________
Zapraszamy do komentowania i głosowania w ankiecie. :*
Oż Wy! *_________* Warto czekać, warto czytać! Jak można pisać tak inaczej, no?! *___* Podczas opisywania stosunków czuje się zero zażenowania, po prostu opisujecie wszystko dokładnie takim, jakie jest - bez owijania w bawełnę (a mnie się zdarza XD)
OdpowiedzUsuńWalka... Sienkiewicz mógłby się od Was uczyć! XD Gdyby Was znał, Potop byłby ciekawy, a jak!
"Nie sądziłem, że można mieć piasek w tak intymnych miejscach." - aż się wyłożyłam na biurku ze śmiechu xD Nie udało mi się powstrzymać wizji, gdzież ten piach mógł się dostać... xD Ale ja zawsze powtarzam, że ze mnie jest kawał zboczonego zwierzaka xD
Kuurde, dlaczego giną najfajniejsi bohaterowie? Już, już powoli przyzwyczajam się do nich, a tu pyk i nie ma... ale to jest też piękne, bo jeszcze nie w pełni ich... lubię, dlatego żal jest mniejszy, aczkolwiek i tak będę o nich pamiętać.
Czary jakieś! *_*
Zapraszam do mnie ;P
Cześć, tu Mefistofeles. Nie wiem czy jeszcze mnie pamiętasz, ale po dłuższym czasie rekonwalescencji, w końcu dodaję nowy rozdział na swoim blogu yaoi (http://niemoralnoschogwartu.blog.onet.pl/). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń