Przed wami
nowy rozdział naszego opowiadania. Chiyeko ma co do niego mieszane uczucia może
dlatego, że długo się pisał, za co bardzo przepraszamy. Mimo wszystko mamy
nadzieję, że wam się spodoba i zachęci do dalszego śledzenia naszych wypocin.
_________________________________________________________________
Otworzyłem na oścież wielkie, szklane drzwi prowadzące na taras. Wzdychając, oparłem się o balustradę, na której położyłem kieliszek z czerwonym płynem. Wplątałem palce we włosy, patrząc smutnym, tęsknym wzrokiem na rozciągający się przede mną widok.
Tourville.
Miasto wież. A na wieżach kosy. Stada małych, czarnych ptaszków, których żółte
dzioby widzę nawet z oddali. Uśmiechnąłem się, przywołując do mych myśli herb
wiszący nad moim łóżkiem, nad moim tronem, nawet w toalecie. Czarne skrzydła
kosa rozpostarte na tle słońca. Słońce miało oznaczać nowy początek,
oświecenie, a kos był oznaką tego miejsca.
Gdy rebeliancie oddzielili się od Królestwa Płomienia znaleźli ogromną polanę, na której jedynym dźwiękiem był trel małych, czarnych ptaszków. Rozbili obóz, a jeden z mężczyzn nie mogąc spać wybrał się na spacer i zaczął śpiewać. Według legend jego głos był tak piękny, że śpiące kosy zaczęły podążać za nim w milczeniu, a gdy karawana ruszyła dalej w stronę rozległych równin dawnej Afryki one porzuciły swój dom i osiedliły się wraz z rebeliantami na jednej z suchych, bezdrzewnych pustyń. Wieże zaczęły powstawać po to, by zastąpić im drzewa i stąd też nazwa miasta.
Gdy rebeliancie oddzielili się od Królestwa Płomienia znaleźli ogromną polanę, na której jedynym dźwiękiem był trel małych, czarnych ptaszków. Rozbili obóz, a jeden z mężczyzn nie mogąc spać wybrał się na spacer i zaczął śpiewać. Według legend jego głos był tak piękny, że śpiące kosy zaczęły podążać za nim w milczeniu, a gdy karawana ruszyła dalej w stronę rozległych równin dawnej Afryki one porzuciły swój dom i osiedliły się wraz z rebeliantami na jednej z suchych, bezdrzewnych pustyń. Wieże zaczęły powstawać po to, by zastąpić im drzewa i stąd też nazwa miasta.
Upiłem z
kieliszka łyk słodkiego płynu i śledziłem wzrokiem główny plac Tourville, na
który wychodził mój taras. Staroświeckie kramy i nowoczesne sklepy tworzyły
dziwną, lecz przyjemną dla oka mieszankę. Gotyckie wieże sąsiadowały z
drapaczami chmur. Stolica Nouvel Espoir była jedynym miastem, na którym nie
odcisnęło się piętno bratobójczej wojny. A ja byłem jej władcą.
-Panie? -
usłyszałem z pokoju i odwróciłem, opierając plecami o balustradę. W drzwiach
stał smukły chłopak, którego usta wykrzywiły się w lekkim, pożądliwym uśmiechu.
Może uśmiech tan ćwiczony był przez lata, a może młody żigolo miał wrodzony
talent. Długie, proste blond włosy spływały po obu stronach jego głowy, a w
połączeniu z bladą cerą i czarnymi jak węgle oczami wyglądał wręcz upiornie.
Jego szczupłe ciało okryte było tylko białą koszulą zapiętą krzywo i
niezgrabnie na parę guzików. Podszedłem do chłopaka i łapiąc go za kark,
zatopiłem swoje usta w tych jego. Mruknął, wsuwając palce pod moją koszulę i
ostrymi pazurami kalecząc delikatnie moją skórę. Szybko wciągnąłem go do pokoju
i rzuciłem na łóżko. Jego oczy płonęły srebrzystym blaskiem, lekko rozwarte
usta co chwilę zwilżane były przez zwinny język, a podwinięta koszula odsłoniła
przyrodzenie mężczyzny, które naprężone, drgało delikatnie. Klęknąłem nad nim,
rozpinając swoje niedawno założone spodnie.
-Ile
jeszcze masz czasu? - zapytałem, rozpinając guziki jego koszuli i pieszcząc
językiem twarde sutki. Blondyn jęknął cicho, wyginając się do tyłu i zaśmiał
pod nosem.
-Jakieś
dwadzieścia minut. - powiedział, wsuwając palce między moje czarne jak smoła
włosy.
-Wystarczy.
- stwierdziłem, delikatnie pieszcząc językiem rozpalony członek chłopaka. Ten
szarpnął się niekontrolowanie, a z jego gardła wydobył się namiętny jęk.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zakładając jego nogi na ramiona, delikatnie dłonią
pieściłem jego przyrodzenie, a palcami drugiej rozciągałem jego ciasne wnętrze.
Zacisnął dłonie na pościeli, jęcząc co chwile. Z uśmiechem na twarzy
wycelowałem członkiem pomiędzy jędrne półkule. Krzyknął krótko, podnosząc się i
oplatając moją szyję ramionami. Nasze usta znów połączyły się w namiętnym
pocałunku, a ruchy stały się rytmiczne, ale i gwałtowne. Delikatnie pieściłem
jego sztywną męskość, utrzymując go na granicy orgazmu. W rozkosznym
szaleństwie wbił w moje ramie swoje ostre kły. Jęknąłem z bólu, jednak nie
protestowałem, wciąż poruszając się szybko w jego ciasnym wnętrzu.
-Bastien.
- szepnął chłopak niemal błagalnie, a ja przyspieszyłem ruchy swojej dłoni
pozwalając mu na wytrysk. Sam doszedłem chwilę później, a moja sperma rozlała
się w jego ciasnym wnętrzu. Padł na łóżko, drżąc lekko i oddychając głęboko,
jak gdyby chciał pochłonąć całe powietrze znajdujące się w pomieszczeniu. Lekko
spocone ciało, rozłożone w pociągającej pozie na łóżku, nadal mnie podniecało.
Zaśmiałem się i zarzuciłem na chłopaka starmoszone przez nas prześcieradło.
-Idź już,
bo cię potem nie wypuszczę. - powiedziałem, wstając z łóżka i ubierając się po
raz drugi tego ranka. Chłopak zaśmiał się spod prześcieradła i po chwili wstał
również, owinięty w materiał.
-Nie myślałeś
kiedyś nad karierą pana do towarzystwa? - mówiąc to, zniknął bezszelestnie za
białymi, rozsuwanymi drzwiami prowadzącymi do łazienki. Zaśmiałem się,
związując włosy na karku i opierając się o ścianie przy oknie. Wyszedł z
toalety ubrany w obcisłe, czarne spodnie i luźną szarą koszulkę bez rękawów. Na
nogach miał szare trampki, a włosy związał w luźny warkocz sięgający mu za
łopatki.
-Mam przyjść wieczorem? - zapytał odwracając się w
drzwiach.
-Wieczorem
już mnie tu nie będzie. - powiedziałem, spoglądając na niego w szybie, a po
chwili przenosząc wzrok na jedną z najwyższych wież Tourville. Wyszedł bez
słowa, a ja zdałem sobie sprawę, że nawet nie zapytałem go o imię.
* * *
Gallowhill
było to dziwne pole bitwy. Na pozór spokojna przestrzeń, zniszczona wybuchem
bomby nuklearnej, pełna była niewidzialnych żołnierzy. Przypominało to trochę
pewnego rodzaju igrzyska. A cel był jeden. Zabić. Nie ważne za jaką cenę. Baza
naszych wojsk znajdowała się w największym kraterze, którego średnica miała
długość pół kilometra. Nad kraterem rozciągało się pole magnetyczne. Do tej
pory niezniszczalne, za to niszczące wszystko na swojej drodze.
Pociąg
mknący z niemal świetlną prędkością w końcu wyłonił się z ziemi i stanął
pośrodku kompleksu. Wysiadłem, mrużąc oczy przed słońcem. Na wąskiej platformie
czekał na mnie komitet powitalny składający się z dwóch osób. Uśmiechnąłem się,
nie musząc przynajmniej zaganiać do pracy całego plutonu.
-Witam,
panie. - skłonił się starszy mężczyzna, którego białe włosy lśniły w promieniach
słońca. Miał na sobie czarny, długi płaszcz, który powiewał na wietrze, a pod
nim zieloną luźną koszulę, spod której wystawały proste, czarne spodnie,
rozszerzające się od połowy łydki. Cały ubiór wieńczyły masywne, wojskowe buty
oraz ponad półmetrowy pistolet u jego pasa. Zastanawiałem się przez chwilę czy
nie gotuje się w tych ubraniach, ale w końcu odpowiedziałem na jego powitanie
skromnym uśmiechem. Za nim stał rudowłosy żołnierz ubrany w morowe spodnie i
szary podkoszulek. Zasalutował mi, a ja odpowiedziałem skinieniem głowy.
-Witam. -
powiedziałem oszczędnie, rozglądając po surowych budynkach w brunatnych
kolorach krajobrazu. Gdzieś z oddali słyszałem równomierne wystrzały oraz pracę
silników.
-Jestem
Gerald Flouve. Dowódca tego kompleksu. - przedstawił się białowłosy mężczyzna.
-Czym żeś
zawinił? - zapytałem z nieskrywana ironią w głosie. Mężczyzna udał, że nie
dosłyszał mojego pytania i po chwili wskazał na rudowłosego żołnierza.
-Rodrick
zaprowadzi cię do apartamentu.
-Macie
tutaj apartament? Dlaczego nie przerobicie go w takim razie na szpital. -
spojrzałem ostro na białowłosego mężczyznę. Ten uśmiechnął się w sposób w jaki
dziadek uśmiecha się do głupiutkiego dziecka i odpowiedział:
-Tutaj
rzadko widuje się rannych.
Zmrużyłem
oczy, nie komentując jego wypowiedzi, i podążyłem za Rodrickiem.
-Gdzie
mieszkasz? - zapytałem chłopaka, który zarumienił się lekko, zapewne z powodu
mojej bezpośredniość.
-W jednym
z baraków. Mieszamy tam niemal w setkę. - odpowiedział cicho, skręcając w wąską
alejkę pomiędzy dwoma wysokimi budynkami.
-Polecisz
mi sześciu dobrych ludzi? Z tobą włącznie? - zapytałem, zerkając kontem oka na
reakcje chłopaka. Znów zarumienił się nieznacznie. Brunatne piegi stały się
bardziej widoczne, a malinowe usta przygryzione zostały przez śnieżnobiałe,
krótkie kiełki.
-Ale ja
nie jestem nikim... - zaczął, lecz położyłem mu dłoń na ramieniu. Zatrzymaliśmy
się na niewielkim dziedzińcu, na którego zapewne została rzucona wyciszająca
bariera. Nie słyszałem już wystrzałów i silników. Delikatnie pogładziłem
policzek chłopaka, uśmiechając się pod nosem. Rozejrzałem się po miejscu, w
którym się znajdowaliśmy. Wąska uliczka wprowadziła nas wschodnią pierzeją na
kwadratowy plac. Na każdej z pozostałych trzech ścian znajdowały się duże,
wykonane ze mlecznego szkła drzwi. Na środku stał pomnik kosa, otoczony
okręgiem z ławek.
-To tutaj?
- zapytałem patrząc w stalowe oczy żołnierza.
-Tam. -
wskazał na drzwi znajdujące się na północnej ścianie placu.
-Marnotrawstwo
miejsca. - mruknąłem, lecz po chwili spojrzałem na chłopaka - Rodrick, tak?
Skinął
delikatnie głową.
-Chór?
-Nieokreślony.
-Imię?
-On.
-Sługa
Lucyfera? - rudowłosy skinął głową - Czemu nie szukasz swego pana?
-Lucyfera?
Ten kto posiada Lucyfera musi być albo szalony albo martwy. - powiedział
chłopak, uśmiechając się pod nosem nieco nostalgicznie.
-A jednak
twojego diabła kusi, by go odnaleźć. - szepnąłem, przejechawszy palcem po
opalonej skórze chłopca.
-A ty? -
zapytał, nieruchomiejąc nagle - To znaczy.. - zmieszał się, spuszczając wzrok i
rumieniąc soczyście.
-Może być
'ty'. - szepnąłem, nachylając się nad jego uchem i owiewając je ciepłym
oddechem. Delikatnie uniosłem jego głowę, wyciągając przed siebie drugą dłoń,
wnętrzem do góry. Po chwili moje palce zaczęły płonąć, posyłając w, i tak
gorące powietrze, nieliczne iskry. - Raum. Trony.
-Raum
dowodzi 30 legionami duchów, a ty chcesz tylko 6 żołnierzy? - zapytał Rodrick,
patrząc na mnie niemal zadziornie. Uśmiechnąłem się, zaciskając dłoń, a płomień
znikł.
-6
niezwykle utalentowanych, pojętnych i czarujących żołnierzy.
-Nie są to
standartowe wymogi zwykłego dowódcy. - stwierdził rudzielec z uśmiechem.
-Nie
jestem zwykłym dowódca.
* * *
Przede mną
stanął krótki rządek mężczyzn. Rodrick wyszedł przed szereg i zasalutował,
wyprężając się po żołniersku. Odpowiedziałem oszczędnym skinieniem głowy.
-Mycah. -
powiedział wskazując na stojącego po lewej młodzieńca. Jasnoszare, niemal białe
oczy zdawały się być ślepe, jednak śledziły dyskretnie ruchy mięśni mojej
twarzy. Czarne, skudlone włosy częściowo zakrywały źrenice, a wąskie, blade
usta nie wyrażały żadnych emocji. Mimo wszystko w twarzy mężczyzny było coś co
nie pozwalało oderwać od niego wzroku. Z zamyślenia wyrwał mnie głos
rudowłosego.
-Jory. -
był to wysoki, postawny mężczyzna. Lekki zarost okalający jego opaloną twarz
dodawał mu lat, jednak bardziej widoczną oznaką wieku były zmęczone, stalowe
oczy. Jego włosy miały nieokreślony kolor. Gdzieniegdzie przybierały barwę
płynnej czekolady, a w innych miejscach
złociły się blondem.
-Nie wiem
czy jestem czarujący, ale znam się na swoim fachu. - powiedział szorstkim
głosem, gdy przyglądałem mu się przez dłuższą chwilę.
-I to się
liczy. - powiedziałem z lekkim uśmiechem, przenosząc spojrzenie na następną
osobę. Był to średniego wzrostu, strasznie chudy chłopak, którego srebrzyste
włosy spływały po plecach, kończąc się w połowie ud. Kolor źrenic przywodził na
myśl płynne srebro, a malinowe usta kusiły wciąż przygryzane przez rządek
białych zębów.
-To Lin. -
powiedział Rodrick, a ja szybko oderwałem wzrok od smukłych ud chłopca
łaskotanych delikatnie przez końcówki włosów. Miał na sobie szary podkoszulek
bez rękawów i krótkie, czarne spodnie, do pasa których przytroczono około
trzydziestu sztyletów.
-Farid. -
powiedział, przedstawiając ostatniego mężczyznę. Śniada cera, czarne jak węgiel
oczy i brunatne włosy. Zza ucha ciągnęła się brzydka, postrzępiona blizna,
która kończyła się paskudnie na samym środku policzka. Jednocześnie przerażała
i intrygowała połączona z widocznym w oczach szaleństwem Ludzi Pustyni. Spod
piaskowej tuniki wynurzały się luźne, brązowe spodnie, u pasa których zwisał
ciężki karabin maszynowy obwodem przewyższający udo żołnierza.
Przejechałem
jeszcze raz wzrokiem po mężczyznach.
-Miało być
sześciu. - zauważyłem, spoglądając pytająco na Rodricka. Ten uśmiechnął się
lekko i spojrzał do góry. Również zwróciłem tam wzrok.
Wcześniej
jej nie zauważyłem. Siedziała na daszku nad drzwiami mojego apartamentu,
skulona ale zupełnie zrelaksowana. Krótkie włosy koloru piasku związała na
karku w kitkę, a usta uśmiechały się zadziornie, kiedy zeskoczyła na ziemie.
-Uprzedzam
tylko, że nie będę brała udziału w waszych grupowych orgiach. - powiedziała,
patrząc na mnie smutnymi oczyma, niemal tak zmęczonymi jak oczy Jory'ego. Mężczyźni
uśmiechnęli się zgodnie pod nosem.
-Tanja. -
przedstawiła się, wyciągając do mnie dłoń, którą uścisnąłem mocno.
* * *
Otworzyłem
powoli oczy, starając się oddychać równo, jak na śpiącego przystało. Byłem
pewien, że nie wszyscy spali, a sztukę udawania uśpionych opanowaną mieli w
przeciwieństwie do mnie do perfekcji. Rozejrzałem się powoli po pokoju, który
oświetlony był przez srebrne światło księżyca. Pierwszego zauważyłem Farida,
którego blada blizna błyszczała nienaturalnie, zapewne zadana demonim ostrzem
Czerwonych. Spał na fotelu. Chwilę obserwowałem jego sylwetkę, upewniając się,
że śpi. Od samego początku nie powiedział ani słowa. Zresztą tak jak Lin i
Mycah, ale to w oczach Farida chwilami dostrzegałem nieopanowaną chęć mordu.
Obróciłem głowę, zauważając Jory'ego, który chrapał cicho, leżąc z głową na
mokrym od alkoholu stole. Nie musiałem zastanawiać się czy na pewno śpi. Obok
mnie, na szerokim łóżku, leżał Rodrick. Przejechałem delikatnie dłonią po jego
płomiennych włosach. Mruknął i przewrócił się na plecy, ukazując delikatnie
umięśniony tors, który opadał i wznosił się równomiernie. Tylko Lin i Mycah zajęli
przygotowane przeze mnie miejsca. Trzy piętrowe łóżka stały po przeciwległej
stronie pokoju. Mycah zajął miejsce na górnym posłaniu w samym rogu. Zapewne
chciał się upewnić, że nikt nie zaatakuje go w nocy od tyłu. Wiedziałem, że
jeśli ktoś nie spał, to zapewne był to on, więc nie przyglądałem mu się, nie
chcąc znów spojrzeć w jego niemal białe oczy. Lin zajął dolne miejsce na
środkowym łóżku. Centralnie na przeciwko mnie. Ześlizgnąłem się z łóżka,
podchodząc do jego posłania. Srebrzyste włosy lśniły w księżycowym świetle jak
blizna Farida, a malinowe usta pozostały rozkosznie uchylone. Wsunąłem palce we
włosy chłopaka, przeczesując je do samego końca. Westchnął cicho przez sen, ale
po chwili otworzył srebrzyste oczy, wcale nie tak, jak na przebudzoną osobę
przystało. Spojrzał na mnie, przekrzywiając lekko głowę i podnosząc się na
łokciach. Spokojne oddechy śpiących żołnierzy drgały w powietrzu. Po chwili
poczułem jak czyjeś ręce oplatają mnie od tyłu i już wiedziałem, że to pułapka.
Zwinne dłonie wślizgnęły się pod moją koszulę, a ja delikatnie odchyliłem głowę
do tyłu. Hebanowa czupryna przysłaniała trupie oczy, za co byłem jej w tym
momencie wdzięczny. Lin, uśmiechając się upiornie, objął mnie za kark, i
delektując się moimi wargami, uraczył mnie niewinnym pocałunkiem. Zaraz potem
zostałem brutalnie ściągnięty na łóżko. Usta bruneta krążyły po moich plecach,
zaznaczając językiem linię mojego kręgosłupa, obdarzając kark drobnymi
pocałunkami i masując sztywne ramiona. Lin nie pozostawał gorszy. Delikatnie
zaznaczał opuszkami palców każdy mięsień mojej twarzy, przejechał językiem po
szyi, obojczykach i obcałowując cały tors pocałunkami niczym muśnięcia motyla,
palcami zaczął pieścić moje sutki. Moje ciało drżało delikatnie, nie wiedząc z
której strony oczekiwać pieszczoty. Ciała mężczyzn w srebrzystym świetle
księżyca wydawały się niemal eteryczne, nieistniejące. Lin poprowadził opuszki
swoich palców po moich żebrach i zahaczył o krawędź spodni. Wciągnąłem głęboko
powietrze, łapiąc jego twarz w dłonie i długo całując. Mycah tymczasem powoli
zdejmował moje spodnie, szczypiąc rozgrzaną skórę. Przewrócił mnie na plecy.
Uśmiechnąłem się szeroko, widząc podchodzącego od tyłu Rodricka. Ramionami
oplótł Mycah'e i okręcił go w swoją
stronę. Delikatne usta rudowłosego sięgnęły warg bruneta. Tamten uśmiechnął się
drapieżnie i oparł chłopaka o ścianę, obdarzając go pocałunkiem w
akompaniamencie rozkosznych jęków Rodricka. Wstałem, chcąc do nich podejść, ale
w tym samym momencie poczułem uścisk dłoni na nadgarstu. Nagie ciało Lina
lśniło w księżycowym świetle niczym woda. Pogładziłem jego aksamitne włosy,
zatrzymując dłoń przy policzku. Wtulił się w nią, jednak po chwili uklęknął
przede mną, obdarzając pocałunkami moje podbrzusze. Odchyliłem głowę do tyłu,
wsłuchując się w dziwną ciszę pomieszczenia, która nie byłaby tak rażąca gdyby
nie oddechy śpiących i jęki Rodricka. Złapałem dłońmi za szkielet górnego
posłania, kiedy ciepłe usta długowłosego pochłonęły moją męskość. Płonąłem,
czując niemal iskry wydostające się z moich palców. Język Lina drażnił moje
przyrodzenie, nie pozwalając mi osiągnąć szczytu. Zacząłem jęczeć przeciągle,
wypychając biodra do przodu. Niemal czułem upiorny uśmiech jego niewinnych
warg, którym dałem się zwieść. Krzyknąłem, spuszczając się w jego usta. Lin
podniósł się, połykając moją spermę w całości i lubieżnie oblizując usta.
Warknąwszy cicho niczym tygrys, chwyciłem go za kark i pocałowałem drapieżnie.
On tylko zamruczał rozkosznie, oplatając ramionami moją szyję. Nie słyszałem
już jęków Rodricka, lecz raczej jego westchnięcia. Gdy spojrzałem na najbliższe
posłanie ujrzałem go leżącego pod Mycah'ą, który pieścił swoimi zwinnymi
palcami jego rozgrzane ciało. Popchnąłem Lina delikatnie ku nim. Nie
protestował, siadając za czarnowłosym i obdarzając jego kark milionami
pocałunków. Patrząc na nich, zakładałem powoli spodnie, próbując powstrzymać
się przed podnieceniem. Powoli wyszedłem z pokoju, a rozkoszne odgłosy ucichły
całkowicie kiedy zamknąłem drzwi. Zostałem tylko ja i wiatr. Chociaż nie całkiem.
Po chwili zauważyłem siedzącą na ławce na placu Tanję. Podszedłem do niej,
siadając obok. Oczy utkwione miała w czarnym niebie, a usta bezgłośnie powtarzały
słowa jakiejś piosenki. Gdy usiadłem, spojrzała na mnie i zapytała:
-Można już
spokojnie wejść?
-Nie
sądzę. - powiedziałem, odpalając papierosa i zaciągając się głęboko. Moje ciało
nadal drżało po orgazmie. Dziewczyna uśmiechnęła się zawadiacko i wyrwawszy mi
z dłoni narkotyk, zaciągnęła się również.
-Pomyśl o
czymś obrzydliwym. Przejdzie. - powiedziała z uśmiechem swoich wąskich ust.
-O czym? -
zapytałem, odchylając głowę do tyłu i spoglądając w niebo.
-Seksie ze
mną. - powiedziała bez zastanowienia i po chwili po kompleksie poniósł się nasz
donośny śmiech.
Ooo tak, to mu na pewno pomogło uspokoić nadciągające rządzę xD Rozdział - jak dla mnie - rozkręcał się ciutkę z oporem, a potem poszło z kopyta, aż miałam wypieki o barwie ciemniejszej niż piegi Rordicka! Ooo, dziewczyny, aby móc czytać o takich orgiach, oddałabym chyba wszystkie mangi, jakie mam. xD Hmm, co do początku jeszcze - być może z oporami, bo wiązał się z poprzednim tozdziałem. Jak tak teraz pomyślę, to ten blondyn (bezimienny) był już... no był jeszcze w miarę świeży i taki nowy, ale w oczach naszego bohatera zakrawał na na obiekt miniony. Takie odniosłam wrażenie, że teraz potrzeba świeżej krwi xD Demony w chłopakach chcą się odnaleźć, dopasować. Tu nie ma czasu na sentymenty i z tej perspektywy (a zapewne tak jest), uważam, że rozdział jest kapitalny, o! Recenzując, wstawiłabym Wam cztery i 75 setnych na pięć. Jedną czwartą punktu odejmuję za kilka literówek. ;P
OdpowiedzUsuń---
Grucha Groip to oficjalna nazwa zespołu Grucha x Ziutek, tłumaczących niegdyś napisy do "Naruto" xD Pozwolili mi użyć swoich nicków i nazwy ;P Swoją droga moje opowiadanie czyta jedna z nauczycielek ze studiów xD Rumieni się, gdy zdaje relacje z rozdziałów. xD
A czy ci wysoko postawieni paniczykowie też są Nosicielami Chóru, czy takimi zwykłymi... chłopcami. xD A, i interesuje mnie jeszcze jedna rzecz... (no, wiele, ale cierpliwie poczekam na rozwój wydarzeń xD Albo palce obgryzę z niecierpliwości xD) Czy diabły ciągną do siebie i łączą się ze sobą? Nie, że ich... nosiciele, ale diabły, jako diabły (w sumie to nosiciele tez raczej by musieli). Chodzi mi o to, czy diabły... wyczuwają się między sobą, odnajdując odpowiednich partnerów, czy są raczej kochliwe - wolą wielu partnerów.
Spóźnione powiadomienie o rozdziale. ;P Dopiero teraz znalazłam czas... Gomenasai ;3
OdpowiedzUsuńA ja mam problem z rozdziałem. Coś mi się wydaje, że rozdziału nie będzie, bo mam bardzo dużo zadane (plus kolokwium) Dlatego jutro pojawi się one shot przygotowany na zajęcia (ba, nie byłabym sobą, gdybym nie wtrąciła związku yaoi, ale jest na tyle subtelny, że gościówka go nie zauważyła... ;
OdpowiedzUsuńMożecie wyłączyć wpisywanie kodu? Teraz edytuję komentarz, bo chciałam pokazać, jaki trafił mi się ten kod "ducksel 1,339,519" a to kłopotliwe xD
Spóźnione powiadomienie o one shocie ;P
OdpowiedzUsuń